Nikaragua

Miasta Ameryki Centralnej

Ciężkie jest życie surfera, zdobywcy wulkanów i głębin oceanów. Trzeba rano wstać, wypić kawę, poczytać książkę, wysmarowac się przeciw słońcu i przeciw komarom na raz..... hehe. A tak serio to oprócz tego, że się obijamy...

Nikaragua mapa Mapa naszej podróży

Przebiliśmy się z Panamy na północ Nikaragui. Kawałek drogi zrobiony. Dość szybko. Stąd ciężko powiedzieć, że poznaliśmy te kraje. Ale coś widzieliśmy. Przede wszystkim miasta.

Kostaryka ma famę najbardziej rozwiniętego kraju w Ameryce Centralnej. Kraju względnego dobrobytu i spokojnych rządów. Prawdą jest to o tyle, że już lata temu postawili na rządy przychylne US.Dzięki czemu Stany rzeczywiście nie doprowadzały do puczów. I nie wstawiały marionetek, które broniły ich interesów. Pod tym względem rzeczywiście Kostaryce się powiodło lepiej niż do Hondurasowi Gwatemali i Nikaragui czy Panamie, gdzie gdy tylko ludzie wybierali lewicowe rządy to USA zaraz tylnymi drzwiami (często gęsto poprzez wojny, przewroty i konflikty wewnętrzne) wprowadzało ludzi, którzy bronili ich farm bananów, dostępu do minerałów czy kanału Panamskiego. Swoją drogą należy oddać USA, że w XXI wieku się trochę ucywilizowało i przestało się aż tak mieszać do polityki południowych sąsiadów. Nie ma co ludzkość się rozwija.

No to co spotykamy na wjeździe do Kostaryki? Hmm ciągnące się przez setki km farmy bananowców. Tak przynajmniej jest gdy wjeżdża się z Panamy od strony Karaibów. Widać po sam horyzont drzewa bananowe, kolejki linowe na których wiszące kiście bananów wyjeżdżają z farm, przeładownie, setki tirów, tysiące kontenerów. I to tak serio, takiej ilości kontenerów to bym się spodziewał w porcie w Hamburgu, a nie przy drodze w Kostaryce. Miejsca z kontenerami wyglądają trochę jak miejsca skupu palet w Polsce przy starej drodze na Berlin. Tylko, że to są kontenery, a nie palety. I cały ten wysiłek tylko po to aby Holender czy Polak mógł dorzucić sobie banana do płatków. Wygląda na to, że wszelkie naczelne lubią banany. Nie tylko małpy, ale rodzaj ludzki też. Hehe

ameryka łacińska nikaragua relacja z podróży podróż Nikaragua

Ten widok bananowców po horyzont nie odbiega specjalnie od pejzażu w Hondurasie. Kostaryka nie jest zupełnie innym światem niż reszta Ameryki Centralnej. Wraz z Panamą zdecydowanie przodują gospodarczo. Jednak nadal mamy problem rozwarstwienia. Na wsi bida, a w miastach. W miastach różnie. Byliśmy w stolicy San Jose. I w drugim największym mieście, które ma uwaga 46 tys. mieszkańców. Zatem Kostaryka to przede wszystkim San Jose. San Jose i przyroda. Przyroda mówią, że najpiękniejsza na świecie. Ale ponieważ w Kostaryce turystyka jest bardzo rozwinięta, co można też nazwać hotel przy hotelu. A z drugiej strony nie chce nam się wierzyć aby ta przyroda była bardzo różna u sąsiadów. To oceany sprawdziliśmy w Panamie, a wulkany i góry mamy w planach przejść w Nikaragui. W Kostaryce pozostała nam stolica.

I się zdziwiliśmy. San Jose choć wstępnie wygląda na niekończące się amerykańskie kwartały ulic z samochodami, to okazuje się być całkiem żywym i ciekawym miastem. Jak już się zapomni o samochodach, z którymi trzeba walczyć to znajdzie się tu uniwersytety i knajpy ze studentami, parki, bardzo dobre muzea, deptaki pełne przechodniów i sprzedawców wszelkiego rodzaju kiczu i ulice pełne mieszkańców, którzy biegają aby załatwić swoje sprawy. I chyba to ostatnie najbardziej nas ujęło.

San Jose żyje, pędzi i nie zwraca uwagi na przybyszów. Oni za to mogą spokojnie usiąść na ławce z kawą i się przyglądać. Tych przybyszów nie ma tu wielu. Choć Kostaryka przyjmuje miliony turystów to większa ucieka oglądać cuda natury.

ameryka łacińska nikaragua relacja z podróży podróż Nikaragua

Dokładnie odwrotnie przywitała nas Nikaragua. Trafiliśmy do Granady. To najstarsze miasto w regionie na początku XXI wieku wygląda jakby zostało zarzucone z jakiejś innej planety. Mamy tu odnowione budynki kolonialne. Super. Tylko co tu robią karoce prosto z Krakowa. Co tu robią tysiące pijanych amerykano-europejczyków, którzy poza Granade nie wyjadą chyba, że na zorganizowaną wycieczkę samochodem nad wulkan , a będą utrzymywać, że byli w Nikaragui. Gdzie są mieszkańcy Granady? Ehh. Kolejny turystyczny Disneyland, tak jak laotański luang prabang. Takie miejsca muszą istnieć. Bo jednak turysta lubi się czuć jak w domu. Lubi aby było trochę inaczej, ale tylko ciut. Poza tym to jednak dobrze byłoby zjeść pizze czy hamburgera. A piwo, piwo to najlepiej żeby sprzedawali Żywca. Ubiór? Nie ważne jaka kultura kraju. Turysta lubi chodzić w bikini i pokazywać tors. Przecież jest ciepło. Takie miejsca jak Granada są potrzebne. Przyciągną tłumy. A pieniędzy tych tłumów Nikaragua potrzebuje. Ale takich miejsc jak Granada trzeba unikać.

No to ruszamy na północ. Najpierw Leon, a potem coraz ciekawiej. Leon, Leon, Leon. Hmm. To może trochę historii Nikaragui. Powiedzmy inaczej - trochę ciekawostek z historii.

Jak Hiszpanie tu dotarli to najpierw ujarzmili oraz wybili mieszkających tu następców Azteków (aby utrzymać tekst lekkim nie używam słowa wymordowali, doprowadzili do zagłady, a mówimy o zniszczeniu cywilizacji w sposób jakiego Hitler, to by się musiał od Hiszpanów uczyć. W ciągu 25 lat liczba Indian spadła z 700 do 35 tys. A to nie chodzi tylko o liczby. Mieszkańcy Ameryki Centralnej tworzyli m.in. wielokolorową ceramikę o zawiłych kształtach. Hiszpanie tego zakazali gdyż tutejsza sztuka nie nawiązywała do ich wiary. Zatem gdy Hiszpanie udowodnili, że są lepiej rozwinięci w sztuce walki to postanowili pokazać miejscowym, że coś więcej potrafią.

W XVI wieku wybudowali dwa miasta  Granadę i Leon. Dwie kolonialne perełki z katedrami i rezydencjami. Obydwa do dziś zachwycają. Choć nie do końca mają wiele wspólnego z oryginałami. Leon został zdmuchnięty przez wulkan. I w XVII wieku przeniesiono go na nowe miejsce. Granadę za to rabowali i niszczyli piraci z Karaibów. Tak, tak. Henry Morgan wraz ze swoją czeredą docierał tutaj przez rzekę San Juan. Biorąc pod uwagę, że ten sam Pan Morgan pojawia się w książkach o historii m.in. Panamy, to Disney'owski Jack Sparrow wygląda przy tym trochę blado. Ostatecznego spalenia Granady juz w XIX wieku dokonał inny kolonizator nijaki William Walker. Granadę trzeba było od nowa budować. Po spaleniu w całości pozostał 1 budynek. A Walker to dość ciekawa postać. Zaczynał jako młody dziennikarz w Tennessee sprzeciwiający się niewolnictwu i interwencji USA poza swoimi granicami. Skończył jako nieoficjalnie wspierany przez rząd USA rabuś, który próbował zostać prezydentem Ameryki Centralnej. Taki pirat XIX wieku. W Nikaragui całkiem nieźle mu szło. Zadanie miał ułatwione. Jako, że były tu dwa mocne ośrodki Granada i Leon to jak to zwykle bywa jeden z nich (Leon) próbował z kolonizatorem dogadać. Walker przez chwilę prezydentem był. Dłuższą chwilę robił zamieszanie dwa, trzy lata. A uciekając spalił Granadę. W wyniku tego stolicę w 1857 roku przeniesiono do małej wioski rybackiej Manaugi. A Walker, Walker pojechał robić zamieszanie do Hobdurasu, gdzie się na nim poznali i w 1860 roku go rozstrzelali.

I tak sobie właśnie trzeba Leon I Granade wyobrażać. Stare kolonialne miasta gdzie można znaleźć kolonialny hotel, w którym sypiał Walker, gdzie można znaleźć katedry które rabował Morgan. Tak naprawdę te miasteczka mają swój urok. I można kilka dni spędzić w ich parkach i na uliczkach. Dzięki turystom są odnowione. W tym wszystkim Leon nadal żyje nie tylko przyjezdnymi . Tu można zjeść typowego nikaraguańskiego grilla ulicznego. Tu można porozmawiać z panami, którzy tworzyli historię XX wieku. Przy głównym placu, przed starym nie odnowionym, trochę sypiącym się pałacem siedzą panowie. Każdy ma godnego wąsa i okrągły brzuch. Jednak ci panowie kilkadziesiąt lat temu byli częścią rebelii Frente Sandinista Nacional tj. opozycji, bojówki. Zwał jak zwał. Na zdjęciach z lat 70/80tych wyglądają na kilkunastoletnich chłopaków, którzy biegali z karabinami. Biegać mieli po co, gdyż historia Nikaragui w XX wieku to nadal powtarzalne schematy. Od 1925 roku USA na różne sposoby próbowało tym krajem zarządzać. Doprowadziło to do sytuacji, w której na 40 lat rolę prezydenta pełnili doktorzy z jednej rodziny dobrze żyjący z USA. I z nimi to właśnie FSNL walczył. I swoje wywalczył. Przy czym wojna domowa jak to wojna domowa. Do niczego dobrego nie doprowadza. Tak, że dobrze ze od 1990 roku wreszcie jest już spokój.

No dobra ale dość już tych miast z utartego szlaku turystycznego. Następny list z miejsc ciekawych i mniej uczęszczanych.

Pozdrawiamy

Czytaj dalej...