Laos: Luang Parabang - Vientiane - Savanthek - Pakse - Thakhek

Droga nr 13 i camel trophy autobusem - czyli Laos jaki jest

Po pierwsze zwracam honor Francuzom. Zwracam honor Francuzom, bo jednak choć wprowadzili tu trochę zamieszania to gnojki maja wyczucie stylu. Ale po kolei...

laos mapa Mapa naszej podróży

Droga nr 13. Jest to jedyna droga w pełni wyasfaltowana i w pełni utrzymana w dobrym stanie w Laosie. Droga nr 13 jest to droga prowadząca "jedwabnym szlakiem turystycznym" z północy - Luang Prabang do granicy z Kambodża, cały czas blisko Mekongu i cały czas przez miasteczka i miasta wybudowane lub osiedlone (zasiedlone) przez Francuzów. Droga nr 13 jest tym z czym 80-90% osób, które były w Laosie będzie się ten kraj kojarzyć. I nie jest ona kłamstwem, ale zdecydowanie nie jest ona prawda.

Droga nr 13. Heh. Tak jak mówiłem już wcześniej, na lewo i prawo raczej krzaczory. Jak są pola uprawne, to ponieważ mamy porę suchą to są po prostu szare. Ale to nie o to chodzi (choć o tym trochę później). Jak sobie pomyślę, a jechałem ta droga cały dzień od 8 rano do 22 wieczorem, to prawie cały czas (gdzie prawie robi jakąś tam różnicę) przy tej drodze stały chaty. Rozpadające się i drewniane. Ale jednak chaty. Czasami i stali jakieś lepsze. Ale grunt to to, że ta droga zastępuje tutaj trochę Mekong. To tu przeniosło się życie Laotańczyków. Z rzeki nad drogi i tu mieszkają. Tu maja swoje poletka. Tu próbują sprzedać arbuza za 2000 kipów (15 centów), lub Caye Caulker innego maja do sprzedania.

Co więcej, jak wspominałem przy drodze tej są wszelkie ważne dla Francuzów miasta, Luang Prabang, Vientiane, Savanthek, Pakse, Thakhek itd. Dlatego ta droga autobusy jeżdżą co godzinę. Co godzinę autobus od 8 do 24. Niby nic takiego dziwnego. Ale trzeba wziąć pod uwagę, ze w jakimkolwiek innym kierunku by się w Laosie nie pojechało, to autobusu po godzinie 10 raczej się nie napotka. A tak naprawdę trzeba liczyć się z tym ze jedyny będzie jechał o 8 rano, a powrotny następnego dnia. Dlatego autobus i to publiczny co godzinę robi wrażenie. Choć nie mogłem w to uwierzyć przez 5 godzin podczas jazdy (no także dlatego ze raczej nikt w zrozumiałym przeze mnie języku nie potrafił mi tej informacji potwierdzić, a rozkłady jazdy raczej nie wiszą na ścianach na "dworcach" a raczej przystankach autobusowych), to w końcu uwierzyłem i w 2/3 drogi wysiadłem w Thakhek.

tajlandia laos zdjęcia blog Laos

Dla jasności. Thakhek w przewodnikach opisywane jest jako małe miasteczko z niezła zabudowa francuska. Nic ciekawego i raczej zapomniane przez świat. Inne miasta raczej je wygryzają (wg przewodników). No ale że to było ostatnie na mojej drodze no to cóż. Wyskakuje i idę na 2h na obiad. Trzeba zobaczyć jeszcze jedno miasto dla pełnego obrazu południowo-środkowego Laosu. No i szok. Cholera jasna. Prawda jest taka, że choć miasto kilku mieszkańców ma (tak pewno kilkadziesiąt tysięcy), to klimat tworzy kilka-kilkanaście ulic w samym centrum. Ale za to jakich ulic. Pieprzeni Francuzi, nad samym brzegiem Mekongu, wybudowali, mały placyk, z małym pomnikiem. Wokół kilka przecznic francuskich budynków kolonialnych. Od wielkich willi po dwupiętrowe domki szeregowe. Najpiękniejsze oczywiście z widokiem na Mekong. Pomiędzy tym wszystkim miejsce do gry w bule, sklepik z bagietkami, dzieci w białych strojach wracające ze szkoły i grające w piłkę i pani sprzedająca najlepsze naleśniki świata Robia to tak ze na bardzo cienkie ciasto (takie rozwałkowywane, chyba bez jajka) kładą surowe jajko i mleko skondensowane. Czyli dostajemy na raz smak słony (jajko trochę ścięte) i słodki... mmmmm... Ale ok nie o naleśnikach była mowa.

Tylko o tym mieście. Cholera pośród całej tej nędzy, pośród całego ubóstwa, pośród tej szarości pól, pośród tych krzaków (karzaczorów!!! bardziej Twoje słowo!;d ) i spalonych lasów Francuzi wiek temu postawili kilka budynków, tak ładnie i składnie, że i monsun tego nie zniszczył i nadal to jest po prostu piękne. Nadal aż się człowiek w takim środowisku wspaniale czuje. A to tylko Thakhek a nie Savanthek, które podobno jest jeszcze ciekawsze. Co jak co, to wyczucie stylu maja gnojki i tyle.

Co do Francuzów i tego co z nich zostało.. to właśnie chyba tylko ich bule, bagietki i naleśniki. No i edukacja. Laotańczycy mówią, że tak naprawdę jedyne co dobre z nich to edukacja. A szczególnie sposób stwierdzenia czy ktoś powinien iść do szkoły czy nie. Jak? Prosty test. Jak dziecko potrafi lewa ręką dotknąć prawego ucha, to znaczy ze już czas i tyle. ;) Nie znam się na fizjologii, ale testy wydaje się słuszny/śmieszny................. Przy czym nie zapominajmy, ze Francuzi po przesuwali granice prowadząc do ekscesów z Tajlandia.. i poprzemieszczali Wietnamczyków do Laosu, prowadząc do problemów z kolejnym z sąsiadów. O tym nie zapominajmy.

Przy okazji, po drugiej stronie Mekongu, z Thakhek widać Tajlandię, a tam biurowce i duże hotele. Francuskie Indochiny, francuskimi Indochinami, ale szlag musi ludzi trafiać jak widzą jak się żyje po drugiej stronie rzeki, a czasami mogą przez całe życie tam się nie dostać. Z tego co wiem to do Tajlandii potrzebują Laotańczycy wizę.

No i to jest droga nr 13, trochę biedy przy drodze (ale nie drastycznej), trochę piękna nad rzeka. Te Indochiny z filmu, jak to mówił Popiel. Ale nie taki jest Laos. Przynajmniej nie cały. Droga nr 13 z reguły prowadzi wszystkich do Vientiane stolicy. Ja zatrzymałem się po drodze w Paksan. Swoją drogą trochę strachu było gdy wracałem (wsiadałem) w Thakhek do autobusu, aby zamiast to Paksan nie wysłali mnie czasami do Pakse. Ale się udało. No i tu trochę więcej strachu się zrobiło.(powtarzasz:/ ) Paksan to takie miasto z westernów. Przy drodze nr 13, ciągnie się pewno i z 4 km. Może i więcej, ale jest to tylko i wyłącznie jedna droga. Zabudowa, raczej bliższa tym rozpadającym się chatom z drogi nr 13 niż francuskim miasteczkom. Ponieważ zatrzymałem się w Thakhek, to do Paksanu dotarłem o 22. Niby nie późno na warunki Europejskie. Jednak w Laosie o tej porze miasta już nie żyją. Miasta żyją od 5 rano do 19. Czyli tak jak słońce. O 20 jeszcze coś się dzieje. Jednak o 22 w miastach jak Paksan na ulicach spotkasz zdecydowanie więcej kudłatych szarych psów niż motocykli z ludźmi, których to z reguły w Azji nie brakuje, ze tak powiem. Tak ze szlajałem się 2km w jedna i z powrotem. Trochę cykora było, szczególnie, że nie bylem pewien, że (czy) dotarłem do Paksan (trochę inaczej sobie wyobrażałem). I czy znajdę tu miejsce do spania. Ale w końcu kogoś zatrzymałem i powiedział mi, w którą stronę do motelu. 2 km wzdłuż drogi i heh, ulga i spać. Wstałem o 6 i miasto wyglądało już zgoła inaczej. Ruch w lewo i prawo autobusy, pickupy dziesiątki motocykli. Ludzie sprzedający wszystko od bananów po chińskie zabawki Cale dziesiątki setki osób. Krzyczący i namawiający cie do zakupu świeżo zabitej świni, z nad której muchy odganiały siatki na trzech drążkach przywieszone do małego silniczka przypominającego dynamo. Od taka to Azja, piękna z rana. Ale wieczorem to idź spać. I to raczej ogólna zasada. Bo życia czy imprezy to tu nie znajdziesz nawet i w dużym mieście. Chyba ze jesteś amatorem kraoke albo panienek lekkich obyczajów. Innego wyboru nie ma.

tajlandia laos zdjęcia blog Laos

Jednak wracając do tematu. Paksan to tylko miejsce przesiadki. Przesiadki na autobus, który dalej nie pojedzie już droga nr 13. Autobus Camel Trophy. Niesamowita sprawa. Stoi sobie taki nasz polski ogórek. Trochę podwyższony. Trochę bardziej masywny i z takimi dużymi wiatrakami na chłodnicy co widać nawet z daleka. Stoi sobie taki i jedzie do Phonsavan. Czyli gdzieś tam na północ do trochę mniej uczęszczanej prowincji. Do miasta znanego z kamiennych stągwi porozrzucanych po krajobrazie, które to były podobno grobami i miasta znanego z tego, że jest jednym z najbardziej zniszczonych poprzez amerykańskie bombardowania. Ale o tych kwestiach za chwile.

Autobus wyjeżdża. Jak to zwykle w takich autobusach. Oprócz 12 (co jest zdecydowanie mała liczba) pasażerów, 5 kruczaków, 20 worków jęczmienia (czy Caye Caulker tam mieli) 10 worków buraków cukrowych, 4 worki ryżu itd itp. Autobus jedzie. Na początku spokój droga nawet asfaltowa. Potem zaczyna się, zjeżdżamy na drogę piaskową. Ha ha ha. Hi hi hi. Trzeba zrobić zdjecią itd. No no. Z tym, że nie do końca sobie zdawałem sprawy, że taka droga pojedziemy jeszcze 13h. W między czasie z autobusu musiałem wyjść minimum 7 razy aby autobus pchać pod górę, albo aby go nie przeciążać podczas zjazdu w dół. W między czasie kierowcy założyli na koła łańcuchy - i mam tu na myśli zwykle proste łańcuchy, a autobus przejechał przez minimum 5 rzek. Nie głębokich, ale szerokich jak 3 autobusy. Co było jak najbardziej przyjemną częścią (przez pierwsze 3h). Bo jestem pewien, że ta droga pierwszy lepszy polski kozak by swoim jeepem nie przejechał. A tutaj chłopaki (dosłownie, 20 lat nie mieli kierowcy) przejeżdżają przez to autobusem. Od zawsze widziałem, że ludzie z krajów biednych potrafią dużo więcej niż z bogatych, że nie panikują jak zobaczą pająka i potrafią widelcem wkręcić śrubkę. Ale to co tu widzę, to przekracza granice mojej wyobraźni.

tajlandia laos zdjęcia blog Laos

W tej drodze autobus zatrzymał się w jakiejś wiosce gdzie zostawił te worki ryżu. W tej wiosce do autobusu wsiadł pan bez reki, ale z uśmiechem. Co jest tylko jedna z pierwszych oznak pozrzucanych tu bomb. W tej drodze minęliśmy kilkanaście wsi, pośrodku niczego. Wsi do których dojazd trwa i 6h z jakiegokolwiek miasteczka. Wsi w których zdecydowanie nie w każdej jest szkoła. Wsi w których zdecydowanie nie w każdej jest woda. Wsi wokół których nie ma nawet dosyć miejsca i ziemi do tego, aby zasiać trochę ryżu. Po drodze, pośrodku niczego. 6h od wyjazdu, 8 godzin do następnego dużego miasta, 30 min od jednej i kolejnej wsi, spotykaliśmy rodziny. Rodziny w których szedł ojciec z drewnem na plecach (kilkadziesiąt gałęzi) i jakąś nutrią czy innym upolowanym szczurem w ręce. Nie wiem gdzie szły te rodziny, ale wdziałem jak raz jedna dziewczynka skręcała gdzieś w środku niczego w las. Dopiero jak skręcała to zauważyłem tam ścieżkę. Mała niewidoczna dla oka normalnego. Podczas drogi przez ostatnie 3h jechaliśmy pod górę mijając jedynie ogromne, ogromne ciężarówki (wyobraźcie sobie ogromna ruską ciężarówkę, przy której kamaz to taki żuk) pełne ogromnych pali drewna wywożonych z pobliskich lasów. Podczas tej drogi do autobusu weszli także dwaj Panowie z karabinami. Podobno pilnowali porządku (bo kilka lat temu grasowały bandy). Jednak ja tam nigdy ludzi z karabinami pewien nie jestem.

tajlandia laos zdjęcia blog Laos

I taki właśnie jest Laos. Cholernie biedny. Cholernie zacofany. I cholernie ma ciężką przed sobą drogę, jak ten autobus. A to dlatego, że...

SKURWYSYNY....

taki musi być tytuł tego rozdziału. Inaczej się nie da. Tym razem, a o kim by tu innym, jakby nie o Amerykanach. Dotarłem do Phonsavan i trochę tutaj o bombach poczytałem trochę pooglądałem i po prostu wierzyć się nie chce.

Amerykanie rozpoczęli naloty bodajże w '65. Nie ważne, w którym. Może '68. Naloty trwaly 9 lat. Przez ten czas zrzucili 2 miliony ton bomb, tj. Zrzucili ponad pół tony bomb na mieszkańca Laosu. To jest, zrzucali tyle bomb, ze przez 9 lat jeżeli mieliby jeden samolot to musiałby on dokonywać zrzutu pełnego bagażu bomb regularnie co 8 minut, przez cale 9 lat. Amerykanie dokonywali nalotów dlatego, że prowadzili tutaj następny kawałek zimnej wojny. Wspomagali jedną partie. A Rosjanie z Wietnamczykami drugą. Amerykanie przez pierwszych 5 lat prowadzili naloty w pełnym sekrecie. O nalotach nie wiedział naród, nie wiedziała opinia publiczna. Z tego co utrzymują nie wiedział o tym nawet kongres. Podobno wiedział o tym tylko Lyndon B. Johnson (prezydent) i wojsko. I Ci Panowie, nie zrzucali tutaj bomb tylko na wojsko wietnamskie/ komunistyczne. W 1973 pan Lyndon ogłosił w telewizji ze kończy naloty na Wietnam. Nie powiedział, że wszystkie bombowce skierował do Laosu. Oni tu zrzucili od cholery bomb. Z tym, że większość z nich to nawet nie były bomby przeciwpancerne. Zrzucali bomby rozpryskowe na wioski. Bomby, które są przeciw ludziom. I to groźniejsze przeciw cywilom niż przeciw armii, ponieważ 1/3 z nich nie wybuchła po zruceniu. Amerykanie atakowali nawet jaskinie, w których chowali się ludzie. PRZY CZYM LAOS I LUDZIE LAOSU BYLI KRAJEM NEUTRALNYM. A sami Laotańczycy. Większość z nich to do dziś nie widziała większej broni niż ciupaga. Nie wierzę żeby w latach 70tych byli zagrożeniem jakimkolwiek. Te gnoje - amerykanie po prostu urządziły sobie tutaj miejsce do testów broni. 2 miliony ton bomb. Ponad pół tony na osobę. Tego by nawet Ruscy nie wymyślili. No ok, oni może tak.

tajlandia laos zdjęcia blog Laos

I jaki to ma wpływ na dzisiejszy Laos. Ano taki ze w 2008 od bomb zginęło 600 osób. Jednak te 600 osób na 8mln to może i dało by się przeżyć. Niby na drogach w Polsce ginie więcej. Ale przez to, że nie bomby są wszędzie, nawet na uprawianych polach (dlatego widzieliśmy na wjeździe jak przeczesywali pole już wcześniej uprawiane), to ludzie się boją uprawiać ziemie. Sprawa wygląda tak, że nawet na już uprawianych polach czasami gdy za głęboko ktoś wbije dziabkę to wyleci razem z krową. Nowe pola z reguły nie są uprawiane. Bo z historii wiedzą ze tata, albo wujek wylecieli w powietrze jak próbowali te pola uprawiać.

Laos to jest kraj, w którym 50% ludzi jest analfabetami a 40% nie ma dostępu do pitnej wody. Laos to jest kraj gdzie zdecydowana większość żyje z roli. Ci co żyją w miastach mają się nie najgorzej. Ale jest ich garstka. A ci co żyją z roli, bardzo często nie są w stanie wyhodować ryżu na cały rok. Nie są w stanie bo, nie maja dosyć miejsca. Tak jak mówiłem, cały kraj to tylko krzaczory i krzaczory. Ale jest tak dlatego, że ludzie po prostu boją się uprawiać te miejsca. Po prostu paranoja. Ci ludzie nie maja szans na jakikolwiek rozwój. Bo zanim będą myśleć o edukacji to muszą zjeść. A na to ich nie będzie stać. Bo brakuje im ziemi. Zdecydowana większość kraju była mocno zbombardowana.

I jak tu wygląda życie. Krotka scenka z filmu. I tyle. Bo więcej pisać nie ma sensu.

Ponieważ nie ma dosyć jedzenia, ani żadnych pieniędzy. Ludzie we wsi maja dwa wyjścia, iść do dżungli szukać jedzenia na drzewach (jak 4 tys lat temu), lub zbierać bomby i wyrzucać na złom. Ponieważ przy zbieraniu bomb i wyrzucaniu na złom ginie najwięcej ludzi. Zagraniczne organizacje pozarządowe przyjeżdżają tam gdzie dadzą rady i pozbywają się bomb. Wtedy chcą aby cała wioska sieę wyniosła ze wsi (bo np bomba jest w jej środku). Jednak z reguły maja problem taki, że w wiosce mężczyźni którzy są, nie są chętni wyjechać a do tego są pijani. I najpierw tracą czas aby się pozbyć ludzi. Są pijani bo nie maja co robić i się nudzą. Dzieciaki, albo też się nudzą i np. rzucają na siebie koguty aby sie biły (co widzieliśmy) albo jak maja szczęście to maja szkołę, albo chodzą po polach i zbierają bomby na złom, albo się nimi bawią.. niektóre wybuchają... . Krótko mówiąc.............. brak jedzenia, brak wody, ludzie pijani, a dzieciaki w gorszych wypadkach szukają bomb jako złomu. I nie są to odosobnione przypadki, poza jedwabnym szlakiem turystycznym... Póki się bomb nie pozbędą to nie ma szans na poprawę...bo nie ma jedzenia.. więc o czym tu mówić.. Przynajmniej w tych rejonach gdzie jest mnóstwo bomb (większość kraju). I tak to wygląda Laos.

W pozbywaniu się bomb najwięcej pieniędzy daje Australia i Unia Europejska. Stany Zjednoczone zdecydowanie nie partycypują na większą skale. Pewno nadal walczą z komunizmem. Heh.

I tyle. Z ciekawszych rzeczy. Jutro wracam na "jedwabny szlak turystyczny" tak, że pewno następny list śmieszniejszy bo z Luang Prabang.

Pozdrawiam.