Nikaragua: Penas Blancas - Granada - Leon - Jiquilillo

Nikaragua - list z miejsc ciekawych i mniej uczęszczanych

Północna i północno zachodnia Nikaragua to jedno z tych miejsc, do których chce się dotrzeć. To tutaj można znaleźć dziewicze góry pełne wodospadów, porośnięte roślinnością prosto z parku jurajskiego. To w tych górach chodzi jaguar i poluje na ostronosy. To tu przybyciu człowieka innych mieszkańców lasu informują tukany, a na szczycie pod skałą swoich młodych chroni sęp. Tu można zgubić się w pagórkach z plantacjami kawy, kakao i innych dziwnych owoców. To tu można rzucić okiem wieczorem na wulkan, z którego właśnie zaczęła płynąć lawa. A dodatkowo w północnej Nikaragui tylko trzy godziny dalej znajdują sie plaże Pacyfiku prawie nie odkryte, gdzie życie płynie powoli tak samo od lat. I to tu spotyka się najciekawszych ludzi w podróży. Jestem fanem. No to po kolei.

Nikaragua mapa Mapa naszej podróży

Po pierwsze CEN. Centro de Entendimiento de Naturaleza tzn. Centrum Zrozumienia Natury. Nazwa mocna, ale organizacja i miejsce na pewno na nią zasługują. Gdzieś tam w górach, gdzieś tam w parku narodowym Bosawas, gdzieś tam, gdzie jest tak zielono i wilgotno, że drzewa są porośnięte przez inne drzewa lub rośliny, gdzieś tam w magicznym cichym zakątku tej planety znajduje się super działająca organizacja. Takich miejsc nie ma wiele. Na drodze spotkaliśmy kiedyś działający w Dream Big Ghana gdzie 20letni anglik robił cuda na małą skalę. Zarówno Big Dream jak i CEN powinny być miejscami, które każdy kto myśli o wolontariacie powinien najpierw zobaczyć. To jest niesamowite, co można zrobić praktycznie zerowymi środkami, gdy odpowiednia osoba bierze się za pracę. Przede wszystkim się bierze za prace

Za wioską, przy błotnistej, glinianej drodze, po środku niczego, pod zielona górą, przy szumie wodospadu stoi kilka drewnianych budynków. I to na tyle kilka, że prawie je ominęliśmy i poszliśmy dalej. To jest właśnie siedziba CEN. W środku tych chatek jest kuchnia, w której na co dzień spotka się przygrubą panią, która ma tyle tuszy jak dobrze gotuje. Gotuje środkowo amerykańskie specjały czyli zawsze, a to zawsze i codziennie ryż z fasolą, banany zrobione na głębokim oleju, ser quejada (coś między mozarellą a oscypkiem), trochę kurczaka, ciut pokrojonej kapusty z pomidorem i to wszystko polane "sokiem". Tak to zwą - el jugo. Sok stoi na każdym stole w Nikaragui. A "sok" to wyciśnięta limonka, w której pływa drobno pokrojona cebula, czosnek i chili. Jak ktoś się zastanawia, to radzę iść od razu wyciskać limonki i postawić takie coś u siebie na stole na kilka dni aby się podkisiło. Jak się raz spróbuje to juz nie ma obiadu bez "soku". Obiadu jak obiadu. Powyższy zestaw je się także na śniadanie i kolację. Na śniadanie czasami banan jest usmażony aby był słodszy. Tak tak, też myślałem ze tragedia. A teraz, to nie do końca wiem jak sobie dam rade bez ryżu z fasola z rana.

W tych chatkach pośrodku niczego siedzi także Pan – Nikaraguańczyk per se. Brak nachalności i spokój ludzi w tym zakątku świata powinien być przysłowiowy. Ciężko to opisać. Chyba się da jedynie na przykładzie Pana z CEN (tak to jest, jak się o imię nie spyta). Przychodzi do niego jegomość z plecakiem. Aby tu dotrzeć musiał jechać 4 godziny po krętych drogach. Musiał dojść kolejne 30 minut. Wchodzi zziajany i ma tysiąc pytań. Jegomość z plecakiem z reguły dużo się porusza. Często dociera do miejsc ciekawych. Zaraz się zastanawia co tam można zrobić. Dociera do miejsca magicznego. Ale przed nim jeszcze pewno wiele miejsc po drodze. Dlatego na początek chce pytać. Co tam można zrobić. Gdzie spać. A jak dotrzeć tam, albo tam. A Pan tylko podaje rękę, wita, uśmiecha się, patrzy spokojnie i pyta. Chcesz kawy. Tak. Weź sobie i wypij. Jak wypijesz kawę to znowu się Pan pojawi i spyta. Chcesz zjeść? Pokazuje kuchnie gdzie jest nasza grubsza wspaniała uśmiechnięta Pani. Więcej Pan nic nie mówi. I raczej nie dopuszcza do siebie pytań. Te pytania od niego się odbijają. Trochę zbity z tropu idziesz jeść. Ale w zasadzie to jest to czego potrzebowałeś najbardziej. Potrzebowałeś kawy po długiej drodze. A zrobiło się południe więc i zjeść by trzeba. Jesz już z większym spokojem. Trwa to koło godziny czy dłużej. Ale powoli przestajesz się spieszyć. Powoli. W międzyczasie Pan znowu przechodzi koło ciebie i przy okazji mówi tam po lewej jest wodospad. Jak chcesz, to się przejdź. Już wiesz, że chcesz. Wiesz że to dobry pomysł. Nie pytasz czy oprócz wodospadu jest coś innego. Wiesz z góry, że to jest to czego szukałeś. Idziesz tam i spotykasz liściogłową modliszkę, bezbarwne motyle, quetzale (tak tak zgooglujcie jak to cudo wygląda), tukany czyli więcej niż szukałeś. Wodospad oczywiście jest magiczny. Ale to już standard.

Ameryka Łacińska Nikaragua relacja z podróży Nikaragua

Pan przez kolejne 24h nadal będzie cię spokojnie pojedynczymi zdaniami kierował tam gdzie tak naprawdę pragnąłeś się dostać tj. na szczyt góry czy na popołudnie w hamaku bez zbędnej spiny. Pan cię do tego przekona bez nadmiernej rozmowy, bez naciągania na super atrakcje. A przecież jesteś tam i jesteś gotów za każdą atrakcję ekstra zapłacić. Pan ma ciekawsze rzeczy na głowie niż naciąganie ciebie. I dopiero jak minie te 36h i powoli się zaczynasz oswajać i uspokajać, to usiądzie z tobą, porozmawia długo. Tak długo jak zechcesz. Bo on ciebie nie lekceważył. On tylko spokojnie wyczuwał, że na początku jesteś za bardzo zainteresowany wszystkim. Odczekał aż się uspokoisz i wtedy opowiedział ci o tym co najważniejsze. O tym o czym naprawdę chciałeś słuchać. Oprócz tego namówi do pozostania na następny dzień. Nie dla atrakcji. Nie dlatego żeby ściągnąć z ciebie dolary. Tylko dlatego, że trafiłeś do magicznego miejsca i dopiero zaczynasz sobie z tego zdawać sprawę.

A najważniejsze, a może i najciekawsze jest w tym wszystkim co CEN robi. Znajdujemy się pośrodku wilgotnych, wysokich górskich dżungli. Problem jest taki, że dla drewna, hodowli kawy i krów, te dżungle w dużej mierze przetrzebiono. Góry zamiast zielone zaczynają bywać brązowe. Apropos, krajobraz w północnej Nikaragui to super zielone góry. Nie tego się spodziewałem. Pięknie zaskoczeni zostaliśmy. I nie fajnie by było jakby dzięki nam tj. homo sapiens te zielone strzeliste góry zmieniły się w brązowe, gliniaste pagórki. Szczególnie, że te wycinane lasy sprawiają, że ziemia nie przyjmuje wody. I dochodzi do paradoksu. W tym rejonie jest bardzo dużo deszczu. Ale w rzekach i jeziorach zaczyna brakować wody. Ziemia po wycięciu lasu staje się błotnista i nic nie chce na niej rosnąć. A jeżeli rośnie to dostaje chorób, albo wysycha. 

A jest na to sposób. W CEN może go nie wymyślili. Na pewno mocno to rozpropagowali i dostosowali do warunków w Nikaragui. Krok pierwszy techniczny - na wcześniej wylesionej ziemi należy posadzić bambusy. Kupki bambusów. Bambusy wyrosną wszędzie. Rosną szybko. I niesamowicie przyjmują, filtrują korzeniami i oddają do gleby wody. Podobno hektar bambusów może oddać 30 tys. litrów wody miesięcznie. Czy jakoś tak. Krok drugi. Jak bambusy zaczną oddawać wodę (po roku, dwóch) to taką ziemię można zacząć używać. CEN w swoim sąsiedztwie wykupił i zalesił 80 hektarów lasu. I robi to wrażenie. Jak już zacznie, to tu przyroda rośnie szybko. Lasy 15 letnie dla laika wyglądają jak prawidłowa dżungla. W lasach 20letnich żyją pumy i jaguary. Nie jest źle. Jeżeli kogoś to nie satysfakcjonuje, to dodajmy do tego, że w tych lasach pojawiły się mocne strumienie z górską wodą. Powtórzmy: na górach błota w 15 lat posadzono las i stworzono strumienie. Te strumienie zapewniają wodę dla blisko 200 tys. mieszkańców pobliskich miasteczek. I tą czystą wodę zapewniło kilku ludzi pracujących w barakach gdzieś pośrodku niczego. Kilku ludzi, którzy nie dostawali dotacji od rządu i zaczęli pracować za własne pieniądze. Pracowali, bo zauważyli problem braku czystej wody. Ja jestem pod wrażeniem

Pod wrażeniem są także miejscowi farmerzy. Nikaragua kawa stoi. Jest to ich dobro eksportowe numer dwa. Na co drugiej górce na całej północy rosną krzewy kawy. Widok hmmm. Równo rosnące krzewy, jak to krzewy głowy nie urywają. Jak u nas pole z kukurydzą. Ale zarówno drobni chłopi jak i większe firmy CEN słuchają. Koniec z monokulturą. Pomiędzy krzewami kawy stoją bananowce, drzewa kakaowe, a także bambusy, a nawet dęby. Idea jest prosta. Drzewa zapewniają krzewom dodatkowy cień i odprowadzają wodę do ziemi. Dzięki temu pozbywamy się chorób i zapewniamy sobie wodę, której zaczyna powoli rolnictwu brakować. Rolnicy słuchają CENu, bo sprawdzili i to działa. Wielkopowierzchniowi farmerzy słuchają się CENu. Główny eksporter w Nikaragui zrzeszający 2000 plantatorów w tym roku zaprosił CEN do przeprowadzenia szerokich szkoleń. Zaproszono ich także do wypowiadania sie na COP21 (konferencja klimatyczna w Paryżu na której nasi politycy chyba nie mają nic mądrego do powiedzenia... że tak powiem lata świetlne za Nikaragua jesteśmy)

ameryka łacińska nikaragua relacja z podróży podróż Nikaragua

Nadal mówimy o kilku ludziach działających przy błotnistej drodze, gdzieś daleko na górce. A trzeba pamiętać o jeszcze dodatkowym efekcie ich działań. Dzięki tym drzewom krajobraz zmienia się w dość magiczny. Góry wyglądają jak lekko zalesione, a na polach kawy mieszkają wszystkie rodzaje dziwnie śpiewających ptaków, a także dziwne insekty, kolorowe węże. Na szczytach drzew bujają sie małpy i śpią leniwce. Całkiem nieźle jak na sad z kawą. No dobra kawa to nie wszystko. Jasne, ale ludzie zauważyli, że jak na łąkach z krowami posadzą luźno rozstawione drzewa, to także mają plusy (woda, zbiory z kakaowca i zrelaksowane krowy, które nie muszą się wygrzewać non stop na słońcu). No i proszę na części pagórków widać już krowy w cieniach kakaowców. I tak oto dzięki CENowi wyglądają pagórki wokół Matagalpy i Jinotegi w Nikaragui. Jestem fanem.

Ta północ kraju jest mocno rolnicza. Wiele osób pracuje tu przy kawie. Pracuje wśród latających kolibrów i tukanów, dzięki temu, że mamy drzewa. Reszta mieszkańców wzgórz to kowboje. W głównych miastach (Jinotega) można spotkać sklepy gdzie stoi z 200 par skórzanych butów kowbojskich. Panowie jeżdżą na koniach lub pickupami. Są też ci biedniejsi chodzą w trampkach na piechotę. Jedno się nie zmienia. Wszyscy noszą czapki baseballowe. Wszyscy są fanami piłki odbijanej kijem. I nawet muzyka, której słuchają choć latynoska to zalatuje Country lub... Disco Polo. Śmieszny rejon. Górale zawsze są fajni. Ale góralscy kowboje, którzy w dzień Najświętszej Maryi Panny biorą trąbki, gitary, skórzany kapelusz i na ulicach miasta śpiewają jak prawdziwi Marriachi. Tacy górale są fajniejsi.

I co tu więcej. Ano pewno i dużo. Bo na tej północy można też poskakać do kanionów z rwącymi rzekami. Można przejść góry wzdłuż i wszerz, przechodząc od suchych lasów tropikalnych przez mokre lasy tropikalne po knieje w chmurach. Można pójść na nocną wycieczkę pooglądać tarantule i innych ich mniejszych kolegów. Można w dzień szukać bezbarwnych żab i oglądać dziesiątki rodzajów mrówek. Można przypadkiem spotkać królową termitów odpoczywającą na krzaku przed stworzeniem nowego gniazda. Można przejść się z lokalnym chłopem legendą - 76letnim Don Chico - po jego gospodarstwie w poszukiwaniu dziwnych ptaków. Jak ptaków nie będzie to Don Chico idealnie potrafi udawać ich głos. Przy okazji zaprowadzi na zachód słońca z widokiem na góry i opowie, która krowa daje najwięcej mleka. Można spotkać pszczoły mieszkające w korzeniach drzew. W korzeniach? Tak tylko, że korzenie zaczynają się 2 metry nad ziemią. Drzewo na nich rośnie na kolejnych kilkadziesiąt. I aby przejść przez las, trzeba pod korzeniami przejść. Po cichu aby pszczół nie podrażnić.

Te góry naprawdę potrafią zauroczyć. I człowiekowi jest po prostu smutno jak z nich wyjeżdża. Bo co to potem oglądać. Miasta? Niby można. Trafiliśmy np. do Chinandega. a tu rynek, dworzec, ulice, samochody i muzeum. Muzeum akurat godne. Archeologiczne i posiadają zbiory nawet sprzed tysięcy lat. W Poznaniu chcielibyśmy takie mieć. Ciekawie się to ogląda, jak się człowiek rozwijał. Szkoda tylko, że taksówkarze nawet nie wiedzą o tym muzeum. Choć muzeum w mieście jest tylko jedno. Ciekawe co? Wydaje mi się, że odpowiedzią na pytanie jest to, że muzeum w Chinndega znajduje się w środku bogatego osiedla. Osiedla, na którym każda rodzina posiada co najmniej 5 osób do pomocy. I nikt nie jeździ taksówkami. Pewno lokaje ich wożą. Nie wiem naprawdę. Bo wszystko jest za wysokimi płotami. Faktem jest, że jest to ta oddzielona od reszty bogata Nikaragua. Na tyle oddzielona, że nawet taksówkarze jej nie znają. Na szczęście u nas tak nie jest.

Jak nie miasta to można na plażę. I to zdecydowanie można. Trafiliśmy do Jiquillio. Jiquilillo trochę rajem jest. Zapomniana wioska nad Pacyfikiem. Wioska ciągnie się przez kilometry. Przez kilometry ciągnie się także idealna plaża. Na plaży żółwie składają jaja. Wokół lasy namorzynowe. I wszystko to kończy w parku narodowym Padre Ramos. Wioska spokojna. Dzieciaki grają w baseball. Starsi siedzą przed domami. Prąd czasami jest. Czasami go nie ma. Za to gwiazd w nocy tysiące. Wioska trochę zapomniana. Przyjeżdża tu z 10-20 osób tygodniowo. Zatem z reguły człowiek siedzi tu po prostu sam. Za kilka lat przybędą tu tłumy. Bo miejsce jest po prostu zbyt piękne.

Na dziś dzień oprócz rdzennych mieszkańców, w Jiguilillo przebywa na stale tu Davin zwany Carlosem i 8 innych gringos. Davin z północnej Kalifornii zwany jest przez miejscowych Carlosem. Ma z 40 lat. Wygląda na 55. Zasiedział sie w Jiquilillo. Zasiedział się, a przede wszystkim zaczął albo raczej nie przestał pić. Poniedziałek 10 rano. A już drugi litr piwa leci. Po co o nim wspominać? Chyba tylko po to aby sobie uzmysłowić, że człowiek nie narodzony w raju z reguły nie jest w stanie w nim zbyt długo wytrzymać. Davin wynajmuje pokoje i sprzedaje lody własnej roboty. Lodów sprzeda pewno w tygodniu 8. Pokój wynajmie raz na 2 tygodnie. Ale do życia dużo nie potrzebuje. Idealna pogoda jest. Mieszka nad sama rajską plażą. No to co. Wstaje rano i pije. A jak. Za gorąco aby coś zrobić. W morzu już się w tym życiu nakąpał. To pije. W przypadku pozostałych co przyjechali tu na stałe wygląda to całkiem podobnie. Wstają rano. Nie wszyscy piją. Ale schemat podobny. Nawet starają sie coś zrobić. Ale o 10 już jest tak gorąco, że kładą się na drzemkę do 14. Wstają o 14 czy 15 i dzień się powoli kończy. Sami potwierdzają, że w tym raju czują się trochę jak w więzieniu. Jednak na dłuższą metę nie możemy mieć za dobrze w życiu. Heh.

No to ruszamy dalej. A potem powrót do pracy. A jak.

Pozdrawiamy

Czytaj dalej...