Myanmar: Yangoon - Mandalay - Hippin - Jezioro Lone Ton - Katha

Yangon, Mandalay, czyli Azjatyckie miasta w pełni które jednak da się lubić

Halo, halo,

myanmar mapa Mapa naszej podróży

Z pięć lat minęło nim wróciłem do Azji. I to chyba już nie ta sama Azja. Do Afryki czy Ameryki południowej można sobie wyjazdy odkładać na za rok czy za dekadę. Tam się pewno aż tak wiele nie zmieni. Ale w przypadku Azji, to nie tak hop siup. Magiczna Azja z XX już po prostu nie istnieje. A przynajmniej bardzo szybko zanika.

Jeszcze w 2010 roku w Kambodży i Laosie człowiek czuł sie jakby przeniósł się z 21 do 19 wieku. Prawie zero samochodów. Kilka skuterów na drogach. Tych dróg też za dużo nie było. Kilka asfaltówek pomiędzy głównymi miastami. Ale jak się człowiek chciał dostać do wschodniej Kambodży czy północnego Laosu to trzeba było się liczyć ze 100km będzie się jechało 5 czy 8 godzin. A może cały dzień. I istniały sobie takie wioski z dala od cywilizacji, których turysta szukał. Wioski, w których do wyboru był ryż lub ryż. A transport przejeżdżał raz dziennie. A teraz, teraz ludziom w tych krajach żyje się na pewno przynajmniej łatwiej. Drogi asfaltowe podobno pobudowane wszędzie. Chińczycy dadzą radę. Kraje w okręgu swoich wpływów szybko rozwijają. Tak, że turysta musi się trochę bardziej starać wyszukać swoje magiczne miejsca.

Mimo wszystko trochę się spodziewałem jeszcze spotkać tą Azję z XX wieku w Myanmar/Birmie. A tu ci niespodzianka. Kraj od 50 lat pod reżimem generałów. Ledwo co w 2011 roku przeprowadzili jakieś pierwsze niby demokratyczne wybory, które nota bene z demokracją nie miały wiele wspólnego. Główna partia opozycyjna nie jest dopuszczana do startowania w wyborach. Czyli generałowie tak naprawdę nadal rządzą. No to by sie człowiek spodziewał, zobaczyć tą magiczną, starą Azję. A tu ci niespodzianka.

Już na przyjeździe wita lotnisko nowocześniejsze od wielu w Polsce. Ulice do centrum całe zatłoczone. I to samymi samochodami. Żadnych motorów czy tuk tuków. Ale to akurat drobny trik. Podobno - podobno choć nie potwierdzone - z dekadę temu ktoś motorem uderzył w samochód jakiegoś ważnego generała. I od tego czasu w Rangun / Yangoon motorów zakazano. Heh. W sumie tu więcej takich trików.

Samochody jeżdżą po prawej stronie, ale kierownice z reguły też mają po prawej. Ano, samochody sprowadzają z Japonii, gdzie ruch lewostronny. Poza tym do lat siedemdziesiątych jeźdzlili po lewej stronie, jak w Japonii. Ale.. podobno - tylko podobno – jakiś krajem dowodzący przestraszył się jakiegoś ruchu politycznego lewicowego. A, że dowodzący wierzył w numerologie i jej pochodne, to zmienił ruch na prawostronny. Niby trudno uwierzyć, ale biorąc pod uwagę różne inne przesady to rożnie to mogło być.

Wracając do wątku głównego. Trafia wreszcie człowiek do centrum Rangun. Spodziewałby się, że tu będzie spokojnie jak w starym Phnom Pen Kambodżańskim lub jeszcze spokojniej, jak w starym Laosie. A tu trafiamy w środek cztero - siedmio milionowej metropolii, w której korki na ulicach nie kończą się nawet o 21szej. Raczej mi to przypomina Bangkok.

Myanmar zdjęcia blog Myanmar

Ruch do potęgi. Gwarno wszędzie. A do tego można tu spotkać mieszkańców całej Azji. Centrum, centrum to kolejno China Town, miasteczko indyjskie, dzielnica arabska, żydowska. A obywateli Bangladeszu też się sporo przewija. Oczywiście to nie jest tak, że nie ma tu Birmańczykow. To jest tak, że po prostu wszystkich tu bardzo wiele.

Z reguły takie tłumy meczą. Ale nie tutaj. Są ku temu co najmniej 3 powody. Po pierwsze sami ludzie. Birmańczycy nie są nachalni. Są jak najbardziej tymi spokojnymi miłymi ludźmi z Azji Południowo Wschodniej. Do tego nie hałasują jak Chińczycy. Jeszcze, jeszcze zachowują spokój, przynajmniej do jakiegoś stopnia.

Po drugie, Rangun to rzeczywiście jedno z ostatnich miast, a może i ostatnie gdzie można w takim stopniu zobaczyć jak to było za czasów kolonialnych. I nie, nie znajdziemy tu zadbanych restauracji i hoteli wykończonych drewnem tekowym tak jak to ma miejsce w turystycznym Disnaylandzie z Laosu zwanym Luang Prabang. Znajdziemy tu raczej mieszaninę starych kolonialnych dworów, budynków rządowych, które przepychem i rozmachem przytłaczają, znajdziemy teź kolonialne kamienice z reguły trochę rozpadające się zamieszkane przez biedotę z wyrastającymi krzakami z murów i obowiązkowym grzybem na ścianie. Wszystko to wymieszane z nowszymi blokami, wieżowcami. Żaden Disnayland, ale...ogromne centrum, pełne rozpadających sie kamienic. Swój urok ma. Jak się chwilę zastanowić, to mamy gdzieś tam w Azji centrum z początków XX wieku, które nadal przytłacza nasze skromne polskie starówki. A jak to musiało być kiedyś. Heh.

I choć między tymi kamienicami odbywa się cały ten uliczny Azjatycki gwar. I choć często gęsto całe ulice są pełne sprzedających wszystko: od zegarka Casio z dolara przez silnik do pralki, materiał do marynarki po złoto i rubiny. To jednak mamy zawsze ucieczkę.

Ucieczkę zarówno dla turystów, ale przede wszystkim dla miejscowych. Ucieczkę czyli pagody. Birma to kraj pełen buddystów. W zasadzie tak jak większość Birmy sąsiadów. Jednak w Birmie jest zdecydowanie więcej pagód niż sąsiadów. Skąd i dlaczego to jeszcze do sprawdzenia. Chyba powody są dwa. Historyczny zawsze mieli ich dużo. Praktyczny generałowie pragnąc utrzymać spokój w kraju, a także przychylność zachodnich odwiedzających sponsorowali na potęgę budowanie kolejnych. Tak czy siak pagody co kwartał ulic to jest to. Po drugie z reguły piękne zdobione złote lub białe albo i całe z drewna rzeźbione czyli ciekawe do oglądania. Ale przede wszystkim i po pierwsze w pogodach jest spokojnie, cicho i chłodno. Pagody pozwalają na chwile wytchnienia. Buddyści nie mają nakazanego dnia Świętego. Nie mają swojej niedzieli. Za to przychodzą do pagody po drodze. Na chwilę. Dłuższa lub krótsza. Aby przemyśleć, odpocząć, pomodlić się, pomedytować. I całkiem, całkiem to działa. Cały dzień: rano, południe, wieczór, ktoś w tych pogodach przebywa. Czasami starsza pani oddająca się medytacji. Czasami chłopaki co wyglądają raczej jakby odpoczywali. Ale życie jest. Fajne to.

Myanmar zdjęcia blog Myanmar

Ok, ale ja tu o pagodach i chwili wytchnienia. Ale to tylko chwile. Te co do Birmy przyciągają ale zdecydowanie to nie codzienność. Pisałem, że Rangun to metropolia. Ano, ale na Rangun się nie kończy. Kolejny krok czyli Mandalay. Antyczna stolica Birmy. Z tej stolicy pozostał głównie odbudowany pałac i kilka wybornych pagód. A poza tym. Poza tym to w tym mieście co niby było przez 50 lat odcięte od świata jeszcze większy gwar i ruch. Tak dość pozytywnie. Ale raczej to przypomina Chiny niż spokojne miasta znad Mekongu. Do tego wszystkiego trafiliśmy tu akurat podczas 4 dniowego festiwalu wody. A co to? Hmm. Mądrze wymyślone święto...które jednak młodzież pcha o krok za daleko. Ano. W środku tutejszego lata gdy temperatury nie spadają poniżej 35°C, 4dni przed buddyjskim nowym rokiem jak tradycja karze, mają tutaj 4 dni śmigus dyngus. Kiedyś polewali się wodą z liści. Dziś. Hehe. Dziś. Najłatwiej wytłumaczyć to tak. Kojarzycie to błoto na Woodstock Owsiaka gdzie wszyscy się kapią i gra muzyka. Tu tak jest na każdej ulicy w centrum. I tak mi mie uwierzycie, ale mam filmy. Co to jest za impreza. W centrum stoją sceny z głośnikami dudniącymi najnowszymi hitami z dyskotek z Europy. Tak tak. Rihanna jest tu znana. DJ z Ibizy też. Na tych scenach tłumy ludzi stoją z wężami z wodą. Jak co która scena lepsza to i piana się znajdzie. A pod sceną tłumy skaczącej młodzieży wymieszane z ciężarówkami, na których naczepach kolejne tłumy.

Ok fajnie, pół dnia i ton jak piwo wypijesz. Bo inaczej ciężko to wytrzymać. No to cóż. Taka karma. Nie ma, że na ulicach dalej będzie spokojniej. Jak całe miasto długie i szerokie co piąty sąsiad organizuje jakiś wąż i głośniki w swoim garażu. A jak nie to przynajmniej gromadki dzieci z miskami stoją.

No to dawaj. Uciekamy z dużego miasta może na wsi będzie spokojniej. Nie koniecznie. W pociągu trzeba zamknąć okna, bo non stop ktoś obrywa chlustem. Także teraz przez 16 godzin nie dość, że telepie na lewo i prawo, ale także góra i dół. Bo pociągi, to oddzielna historia. Ale zdecydowanie telepią i to nawet przy 50 na godzinę. A szybciej nie jeżdżą. To jeszcze duszno.

Jak już wysiądziesz, to nieważne czy małe miasto czy urocza wieś nad jeziorem gdzieś na północy gdzie żaden turysta nie dociera. Wszędzie tak samo. Głośniki ciężarówki motocykle i woda. I moczenie turysty. Moczenie turysty to zdecydowanie ich ulubione zajęcie. Także jak się już tu trafi w tym okresie, to nie ma mocnych - 4 dni mokrym się chodzi.

A to ci Azja XXI wieku. Chiny jednak ton nadają. Niby Birma odcięta od świata, ale chyba nie od Chin. Inne rysy twarzy, ale zachowanie podobne przynajmniej w czasie festiwalu. Ale poczekamy poszukamy może gdzieś jeszcze znajdziemy urocza spokojną Azję.

Pewno tak. Ale to w kolejnym mailu.

Czytaj dalej...