Panama: Santa Catalina - Santa Fe - Lost and Found Hostel - Almirante - Isla Bastimiento - Sixaola

Raj

Panama to jednak jest raj. Krótko i na temat: to jest raj na ziemi. Dawno nie byłem w takim miejscu. W ostatnich latach byliśmy w krajach ciekawych jak Burkina Faso czy Benin, zupełnie nie z tego świata Boliwii i Laosie, w pełnych życia jak Myanmar czy Ghana, pełnych dobrych ludzi jak Malawi czy Kambodża, w krajach z bajki 1001 nocy jak Maroko, i krajach 1000 nocy jak Tajlandia, przyrodniczo dzikich i fascynujących jak Tanzania czy Mozambik i niby pięknych, ale dających w kość jak Wenezuela czy Honduras. Ale dawno nie byłem po prostu w raju.

panama mapa Mapa naszej podróży

Panama miała być tylko szybką przesiadką, lotniskiem dla podróży do Nikaragui. A my tu siedzimy i nie możemy wyjechać. Już jesteśmy o krok od wyjazdu, a tu nowe magiczne miejsce. I dni lecą. Ale niczego nie żałujemy. Każdy dzień lepszy o poprzedniego. Jak w raju. No to po kolei.

W sumie można się było tego trochę spodziewać. Bo czego oczekiwać po kraju w którym z rana można kąpać się na karaibskich plażach Atlantyku, a w południe iść na surfing na Pacyfiku. Czego się spodziewać, gdy na tak małym kawałku ziemi znajdziemy też górzyste tereny piękne jak Bieszczady, wulkan i jedną z ostatnich nietkniętych dżungli na tej planecie. Dżunglę przez którą nawet drogi nie przeprowadzono choć to droga łącząca obie Ameryki.

Patrząc na mapę to można się spodziewać wszystkiego co najlepsze. Ale obawy zawsze są, bo może ludzie nie tacy, może być niebezpiecznie, a może... Ale w Panamie nie ma może, tu jest raj. No to czym pisać o niesamowitej przyrodzie, o luzie i spokoju jaki nam się udziela od Panamczyków czy o kolejnych dniach w raju rozpoczynających się od piania koguta lub rozmowy z papugą a kończących się wszech ogarniającym szumem cykad wymieszanym z świergotem ptaków i rechotem żab. Kojący szmer, przez który z oddali próbuje przebić się szum morza i dźwięki salsy i calypso. Sam nie wiem. Zacznijmy metodycznie od miejsc, czyli tego co tu można zobaczyć.

ameryka łacińska panama relacja z podróży podróż Panama

Po wyjeździe z wysp San Blas po kilku godzinach trafiliśmy nad Pacyfik. Santa Catalina sama w sobie nic specjalnego. Mała wyluzowana miejscowość, która ma jedne z najlepszych warunków do surfingu i to w globalnym rankingu. Ale surferem nie każdy jest i nie każdego musi to ujmować. Tu się zgodzę. Ale co powiecie na to, że płynąc godzinę łódką dopływa się do wyspy la coiba. Wyspa dość specyficzna, bo oderwała się od lądu dopiero 18 tys. lat temu. Oderwała się całą florą i fauną. Jest to spory kawał lądu 13 rzekami. Teren którego człowiek nie zdążył zniszczyć. I mamy tam teraz taką arkę Noego. Setki ptaków, dziesiątki ssaków i gadów. Trochę jak nietknięty raj i to dosłownie. Prawie nietknięty, bo żyje tam z 8 'rangersów'. Chronią przyrodę. A tak naprawdę to wstają rano i leżą na hamaku. 14 dni na służbie a potem 14 dni w domu. Tragedii nie ma. Przeszkadzają im jedynie turyści, którzy się pokazują raz dziennie o 12. Wpadają na godzinę po wcześniejszym nurkowaniu. Bo nie zapomnijmy, że to wyspa. Zatem arkę Noego mamy nie tylko na lądzie, ale i w wodzie. Jedno z nielicznych miejsc na świecie gdzie nurkując dwie godziny można zagwarantować spotkanie z żółwiem, murena, rekinem. A jak ktoś dotrze tu przed listopadem to i wieloryba spotka. Nie mają źle ci rangersi. Całkiem przyjazne miejsce do życia. Pewno tak samo jak turyści, wstają rano pogadają z jakąś zaprzyjaźnioną papugą. Pobujają się w hamaku. Książka. Coś zjedzą. Pogadają z przyjezdnymi. Znowu czas na jakąś rybę lub kurczaka. Nakarmią krokodyla i małpy. Popołudnie idzie zatem trzeba schować się przed deszczem. Znowu hamak. Książka. Spać. Raj.

Tak w tym raju tylko jest jeden drobny niuans, który czasami może przeszkadzać. Deszcz. Deszcz jest codziennie. Przynajmniej w listopadzie. A na Karaibach to często gęsto jest codziennie przez cały rok. Na wyspach Bocas del Toro mówią, że mają dwa sezony mokry i mokrzejszy. Hehe Ale...z tym deszczem to jest tak, że z reguły przychodzi po południu. Każdy o tym wie. Wstaje 6 rano. Do 15 załatwi co ma załatwić. I deszcz nie jest straszny. A plusy. Plusy deszczu są. Deszcz plus temperatury koło 30°C dają jako wynik dodawania przyrodę prosto z parku jurajskiego. Ogromne paprocie, kwiaty rosnące na pniach drzew, krzewy i kwiaty we wszystkich kolorach. Pięknie. Cudownie. Do tego Panama jest krajem dość słabo zaludnionym. Dżunglowate lasy ciągną się wzdłuż dróg od granicy z Kolumbią, aż po Kostarykę. Raj dla oka. Uspokajająca zieleń.

Dżunglowate lasy miejscowo są wycięte przez człowieka. Zaraz pokrywa je zielona łąka. Zieleń z białymi plamami. Te plamy to powoli pasące się krowy. Taki krajobraz szczególnie często można spotkać w centrum kraju. Środkowa Panama leży na wzniesieniach. Parę stopni niższa temperatura ułatwia pracę na roli. Wiele osób choduje stada krów. Stąd dość częstym widokiem jest panamski kowboj przemierzający zieloną krainę. Na tyle częsty to przypadek, że w małych miastach na płotach sąsiadujących z terenem sklepu spotyka się napisy  "zakaz przywiązywania konia do płotu" . Hehe.

Czy ja właśnie napisałem o małych miasteczkach w górach, w których można spotkać kowboi? Tak napisałem o miejscowościach położonych pomiędzy pagorkami z rosnącą kawą. Uliczkach pełnych kwiatów i roślin o wszystkich kolorach i kształtach. O domkach we wszystkich kolorach, przed którymi w sobotę spokojnie siedzą ludzie. Siedzą w grupkach. Dyskutują z sąsiadami. Śmieją się z rodziną. Dzieciaki biegają po ulicach albo jeżdżą na desce. Taki trochę raj. I mówiąc całkiem poważne. My pojechaliśmy do Santa fe. Santa fe to nie główna miejscowość turystyczna w tutejszych górach. Istnieją dużo bardziej popularne i bogatsze jak Valle przy Panama City czy mekka turystów Buqete. My byliśmy w jakiejś tam dość przeciętnej wiosce w górach. Specjalnie się nie wyróżniającej. A to miasteczko wygląda jak raj. Austriacy mają się od kogo uczyć.

ameryka łacińska kolumbia wenezuela relacja z podróży podróż Panama

Zaskoczyło mnie w Panamie to, że ta biedniejsza cześć społeczeństwa ma naprawdę godne życie. Piękne okoliczności przyrody i nie najgorszy status majątkowy to chyba wszystko czego potrzeba. To dzięki temu ludzie tu są naprawdę spokojni i wyluzowani. Nie spięci. Nikt tu nas na nic nie naciąga. Nikt nie oszukuje. Wszyscy sobie na spokojnie współżyją.

Dotarliśmy do wyspy Bassllimientos w archipelagu Bocas del Toro. Ciekawe miejsce. Po indiańskich ludach kuna yale, po metysach z centralnej Panamy, po kowbojach z pagórkow, po chińczykach prowadzących sklepy, spotkaliśmy wyspę pełną karaibskich czarnych. Zawsze bawi gdy usłyszy się mieszkańców Karaibów mówiących w zepsutym kreolskim angielskim (mam nadzieję że tak to się zwie po polsku). A jeszcze bardziej potrafią rozbawić imprezy karaibskie. Trafiliśmy tu w poniedziałek. Ale co tam na Karaibach weekend nie kończy się w niedzielę. W poniedziałek nadal trwa. Więcej. Podobno spokojnie tu jest tylko w Wielki Piątek, dzień zmarłych i po śmierci prezydenta, premiera czy innej ważnej osoby. Wtedy zamykają sklepy i nie sprzedają rumu. W inne dni zabawa trwa. Z głośników nad wyspą do późnych godzin nocnych unoszą się dźwięki reagge, calypso, soca, ale także salsy i bacziaty, bo to jednak panamskie Karaiby.

Życie tu nie wydaje się być stresujące. Dzieciaki rano wyskakują na łódki i płyną w mundurkach do szkoły. Wieczorem tańczą na ulicy - jednej, która przechodzi przez wioskę. Dorośli siedzą w barach, albo coś gdzieś robią. A to uderzają w bębenki na próbie tutejszych bastimientos Beach boys, a to coś gdzieś przeniosą. Czasami dla uciechy dzieciaków i swojej własnej pościgają się motorówkami. Cały czas coś robią. Od rana jest w wiosce harmider. Choć nic się nie dzieje. Nic specjalnie nie zmienia. Niezmiennie gra muzyka. Niezmiennie luźne życie. Ale co godne uwagi. To karaibskie życie tutaj tez jest z umiarem. Muzyka choć niesie to nie przeszkadza. Alkohol choć się leje to do burd wielu chyba nie doprowadza. Ciężko powiedzieć. Byliśmy tylko 48h. Ale byliśmy podczas dorocznych dni wyspy. Czyli podczas największej imprezy. Burd nie było. Za to było dużo tańca i jeszcze więcej śmiechu. Wszystkie panie się śmiały do rozpuku jak pan odpowiadał kolejne historie. O czym nie do końca wiem. Bo ciężko zrozumieć ten miks kreolskiego z hiszpańskim. Ale na pewno były to historyjki dwuznaczne. Burd nie było. Był śmiech. A kolejnego rana nim kac mi minął już zdążyli śmieci pozbierać. Po prostu raj.

I tyle. Naprawdę nie przesadzam. Ostatnio w takim raju to byłem w Kolumbii i Meksyku. Latynosi jak potrafią zachować umiar to jednak wiedzą jak żyć. Wiedzą jak stworzyć sobie raj.

Do zobaczenia Panamo. Jutro Kostaryka. A teraz wsłucham się jeszcze raz w żaby cykady calypso i szum morza. Pobujam się na hamaku w przyjemnych 26°C.

Pozdrawiamy