Wenezulea: opis kraju - Caracas

Wenezuela - czyli coś wiem

Hej.

Nie taki łatwy ten kraj. I nie do końca wiem czy coś wiem. Ale chyba tak. Ostatniego dnia spotkałem w Caracas 57-letniego Karaibczyka (czy jak to się odmienia? Jak nazywa się ktoś kto urodził się na Jamajce, ale żył w/na San Vincente), który jako tłumacz języka angielskiego dla banków i innych firm audytorskich spędził w Wenezueli 15 lat - od 1976 po trochu. Oprócz tego sporo gazet - od lewej do prawej, przewodnik, kampania wyborcza w telewizji, oraz karakasczyk Gustavo - czyli tutejszy znajomy Popiela. I trochę innych ludzi z ulicy, hosteli itd. 14 dni oglądania kraju od granicy z Kolumbią, po granice z Brazylią. Stąd wiedza. Nie do końca potwierdzona! Coś wiem. Albo mi się wydaje. No to zaczynamy.

wenezuela mapa Mapa naszej podróży

Jakby to napisać miękko, żeby nikogo nie urazić. Z tego co mówią to tak pod względem historii, to w Wenezueli dużo się nie działo. Nie działo się prawie nic, nawet jeżeli ja porównać do Kolumbii, Meksyku, Boliwii, Chile itd. Oczywiście tutaj Bolivar rozpoczął uwalnianie Ameryki Południowej od Hiszpanów. I nawet mu się udało z nimi wygrać pół kontynentu. Dzięki czemu teraz główny plac w jakimkolwiek mieście w Wenezueli to Plaza Bolivar. Ale nie zmienia to faktu, że tutaj tak raczej spokój był - morze, sawanny i trochę dżungli. Raczej bez wielkich cywilizacji. Aż tu nagle w 1930 przyjechali Amerykanie i znaleźli ropę. Znaleźli jej dużo. Wenezuela jest w OPEC i jest bodajże krajem o trzecim największym wydobyciu.

No i to już trochę zamętu zrobiło. Po pierwsze przyjechało tu sporo inżynierów z północy, którzy to co z sobą przywieźli to baseball. Stąd chyba jest to jeden z nielicznych krajów na południe od Teksasu, gdzie istnieje coś ważniejszego niż piłka nożna. Stąd można spotkać tutaj osoby co maja czapeczkę baseballowa z herbami dwóch klubów naraz - Barcy i Realu. Myślę, że w Hiszpanii by nie zrozumieli. To co z sobą inżynierowie z USA wywieźli to ropę. No i w zasadzie wywozili ją prawie za darmo przez następnych 70 lat (dziś jest trochę inaczej - ale o tym później). Za to oczywiście raczej nie darzą ich tutaj szacunkiem. Co też jest mało powiedziane. 

Ropę wywozili prawie za darmo. No, ale jednak bez przesady. Było tego tutaj tyle, że i sporo Wenezuelczyków się obłowiło. Obłowiła się mniejszość, ale za to porządnie. Stąd, jeżeli chodzi o centrum Caracas to ja przepraszam. Ani Medellin, ani Bogota, ani Mexico City, ani Lima się takim nie pochwalą. Czyste, ładne i duże. W zasadzie od centrum historycznego, przez pasaż Gran Sabana, aż po Altamira - to w zasadzie z 5km. I jest to 5km, gdzie przez większość spotkamy ładne, nowoczesne, odnowione historyczne itd budynki, czyste deptaki lub szerokie ulice. Ulice szerokie i pełne nowych samochodów 4x4. Pod tym wszystkim jeździ najbardziej rozbudowane w Ameryce Południowej metro. I to czyste itd.

ameryka łacińska kolumbia wenezuela relacja z podróży podróż Wenezuela

Do tego, jak się pójdzie prosto pod górkę ulicą z najbogatszej dzielnicy Altamira to dotrze się do sporej góry. A góra. Hmm śmieszna. Pełna ludzi, ludzi ubranych w sportowe obcisłe ciuchy. Wszyscy wyglądają jakby szli biegać. Ale nie, oni tylko idą podejść 30 min pod górę i zejść. Oczywiście przy tych temperaturach można się zmęczyć i spocić. Jednak te ciuszki to taki tutejszy lans. A podczas wejścia na górkę spotka się więcej pięknych kobiet niż w jakiejkolwiek dyskotece. Wszyscy przychodzą się pokazać. Łatwe pieniądze oprócz samochodów 4x4 przyniosły wszelkie inne oznaki lekkiego i pustego życia. W Wenezueli bodajże stosunkowo najwięcej ludzi na świecie przyznaje się, że ich wygląd jest dla nich bardzo ważny. Jak nie najważniejszy. Przyznają się bez najmniejszej obłudy i wszyscy ćwiczą co się da. A czego się nie da to sobie dokupują. Jak się wchodzi na górkę to w 30 min bez problemu można zobaczyć 5 kobiet co co nieco musiały dokupić. I to nawet bez większego zwracania uwagi.

Od tak to w Caracas. Piękni ludzie, piękne płace i piękne samochody. Hmmm żyć nie umierać.

No właśnie nie umierać... i tu jest problem i to zdecydowany. Problem nie nowy. Problem, który był tu zdecydowanie przed Chavezem. A biorąc pod uwagę, że w tej chwili rośnie z roku na rok, to pewno zostanie i po nim. Obłowiła się mniejszość, a większość to widzi. Widzi i zazdrości. Stąd jest tu cholernie i to cholernie niebezpiecznie. Nie tylko w Caracas, ale w całej Wenezueli z Macaraibo (drugie największe miasto) na czele. Na początku myślałem, że to tylko głupie odczucie. Ale jednak zdecydowanie chyba nie. Niby żyje. Zatem dowody. Hmm. - w Syrii, o której teraz głośno w ciągu ostatniego roku ginęło średnio 18 osób dziennie - w stanie Corroboro w Wenezueli 5 osób dziennie - jeden z mniejszych stanów, ale bardziej niebezpiecznych - inf z prasy (nota bene ciekawe kiedy USA stwierdzi, że jednak musi tu przyjechać zrobić porządek i wywieźć ropę... może być całkiem niedługo) - w Macaraibo (stan Zulia) turystom - i to z Chile, a nie z Polski, czyli mniej się rzucającym w oczy - w zasadzie w obecnej chwili wszyscy zdecydowanie nakazują (a nie doradzają) poruszanie się po mieście tylko i wyłącznie taksówka - i mówimy tutaj o 12 w południe i przemieszczeniu się z hotelu na stacje autobusów - w Caracas w zasadzie nie ma hosteli. Jedyne co istnieje to hotele w drogiej dzielnicy. Mało kto się zapuszcza do centrum - tego pięknego - po 18. - w Caracas jest podobno 7 porwań dziennie, mało kto przeżywa - w Caracas w sobotę koło 1 w nocy podczas mojego pobytu w jednej z lepszych dzielnic Chaco - i to naprawdę dzielnic co wyglądają w ciągu dnia bezpieczniej i ładniej niż Marszałkowska w Warszawie - zabito dwudziestokilkolatka wychodzącego z dyskoteki - podczas mojego pobytu (dwa dni) zabito w Caracas w biednych dzielnicach kilka osób (inf. z prasy) i do tego jednego kierowce autobusu, który zginął przez przypadek - w każdym mieście, w którym byłem, są ulice zaraz przy centrum - na które jest zdecydowany zakaz wchodzenia. I to w większości miast nie mówimy o chodzeniu w nocy. Często mówimy o ulicach, gdzie podczas dnia wyraźnie mówią, żeby się nie pokazywać. - w Caracas jak ktoś z hotelu chciał wyjść wieczorem - to patrzyli na niego co najmniej dziwnie

I tak naprawdę to dobrze wytłumaczył mi to Karaibczyk. Mówi tak. Masz taką samą szanse, że cie tu okradną jak w jakimkolwiek innym latynoskim mieście. Problem jest taki, że tutaj nie szanują życia. I czy dla zabawy czy jakkolwiek masz ogromną szansę, że podczas okradania cię zastrzelą. Być okradzionym w latynoskim mieście to nic nadzwyczajnego. Właśnie wczoraj spotkałem parę z Francji, która zaatakowali z nożem w Medellin. Oddali ładnie portfel i poszli w długą. Pieniądze zawsze masz w kilku miejscach, więc nie problem. Do tego jak Karaibczyk mówił. Tutaj zawsze kradli. Ale trzeba było wiedzieć jak z nimi rozmawiać. W 80-90 latach zdejmowałeś zegarek, ale zachowywałeś się jak latino. Twardo. Mówisz im co chcą słyszeć, choć pyskujesz. Przynajmniej tonem głosu. Za to szanowali. Zatem... Masz, masz co chcesz luju tylko nie zabijaj. Nie zabijali najwyżej coś odpowiedzieli i się pośmiali...... Dziś, dziś w Caracas jest nowe pokolenie zbirów - dużo młodsi, często nieletni - zabijają dla zabawy.

Jeżeli tak jest - a wygląda, że tak. To tak naprawdę jest cholernie duże prawdopodobieństwo, że cie zabiją. Tą historię opowiadał mi znajomy z Karaibów w sobotę wieczorem. Zaznaczam, że z Karaibów, bo nie był to wypłoch z Europy. Mówił to o 22.15 w sobotę na placu głównym w Altamira - najbogatsza dzielnica. Placu pełnym ludzi, dzieci itd. Placu zdecydowanie ładnym w pięknej dzielnicy Caracas, zaraz koło ambasady Kanady. Znajomy z Karaibów powiedział, że czas już do hotelu, bo zaraz się zacznie gorąco. Zresztą wszyscy ludzie zaczynali iść w stronę metro. O 22.30 bylem w hotelu. Biorąc pod uwagę co przeczytałem na następny dzień w prasie - zdecydowanie dobrze.

Hmmmm... wygląda na to, że tu dla turysty jest zdecydowanie bardziej niebezpiecznie niż w Ameryce Centralnej. A nie spodziewałbym się. A to tylko pierwszy powód, dla którego nie do końca chce się po Wenezueli jeździć.

ameryka łacińska kolumbia wenezuela relacja z podróży podróż Wenezuela

Będąc w Caracas trafiłem na karnawał. Przy czym karnawał w Wenezueli to nie taki jak w Brazylii, Kolumbii czy choćby Boliwii. W Wenezueli karnawał polega po prostu na tym, że kto da rade ten wskakuje do samochodu i jedzie na plaże. Czytaj - nasz długi weekend majowy, tylko zamiast jeść grilla pewno będą tańczyć salse i merenge. Plaż mają dużo, więc mają gdzie się pomieścić. Ale w Caracas trochę ludzi zostaje. I ci co zostają to przychodzą na te główne place ze swoimi dziećmi. Dzieci są wszystkie koniecznie poprzebierane i mają w ręku spray z czymś jak pianka do golenia w różnych kolorach. I tak to można sobie podziwiać jak to małe księżniczki gonią za batmanami, aby popsikać ich tą pianką. Na tyle urocze, że aż chciałem pisać, że Wenezuelę trzeba zacząć oglądać od Caracas, aby ją polubić. Do tego w centrum gdzieś dalej zrobili duży koncert rockowy. Całkiem nieźle.

W tym wszystkim w zasadzie trzeba powiedzieć tak. W Caracas podczas karnawału pewno nie było pół miasta. Ale nie było też tam żadnego innego turysty oprócz mnie. A przynajmniej żadnego z północy, którego bym zauważył. Byli jacyś z Trynidad i Tobago. Ok zrozumiałe. Mniej zrozumiałe jest to, że widząc mnie jak sobie chodzę i oglądam podeszła policja. Policja zrewidowała mnie totalnie. Ok tym razem nie trzeba zdejmować gaci jak w przypadku wjazdu do kraju. Ale w plecaku każdą jedną kieszeń. Wszystko. To ich przeszukiwanie i sprawdzanie paszportu mogło trwać z 20 minut. Sprawdzali mnie na głównej ulicy Caracas szukając nie wiadomo czego. Po prostu czepiając się. Przy czym tak naprawdę nie wiesz co zrobią. A, że to państwo policyjne to mogą wszystko. Wsadzić do więzienia też. Podobno jak nie masz paszportu przy sobie to są to murowane 24h w więzieniu. I podobno nie jest to żadna przyjemność. Tak policja, służby mundurowe i celnicy to kolejna klątwa w tym kraju. Jak to stwierdził Karaibczyk - niczego nie szukają. Wiedzą kto przemyca. Po prostu nie mogą znieść myśli, że ktoś jest wolny i może sobie tak chodzić i oglądać. Stąd chcą mu utrudzić życie. Coś w tym jest.

Szczury, szczury, szczury jak to mówił kolumbijski taksówkarz co nas wywiózł do Wenezueli. Wiedział co mówił. Oprócz tego spotkania z policją i wcześniejszego podczas wjazdu do kraju w Wenezueli jest sporo punktów kontrolnych. Szczególnie, gdy zbliżasz się tak na 100km do granicy. Jakiejkolwiek. Gdy dojeżdżałem do tej z Brazylią znowu kazali mi iść gdzieś do dziwnego pokoju. Na szczęście jednemu z nich nie chciało się bawić i pokazał, że mogę iść. Ale szlak cię trafia, bo niepewność jest zawsze. A prawda taka, że nie wiadomo co im do głowy wpadnie. I w tym wszystkim jeszcze bardziej szlak cię trafia jak zauważasz, że jest na to sposób. Z Macaraibo do północnej granicy z Kolumbia są 2 godziny samochodem. Oczywiście jedzie się znowu wielką furą z lat 70tych z USA. Jak ktoś chce kupić starego Cadillaca, to zdecydowanie łatwiej je znaleźć tu niż w USA. Wracając do drogi, normalnie 2 h, Popiel jechał 7, ja jechałem 3. Jadąc z Macaraibo w stronę granicy punkty kontrolne są co 5-10 minut. Nie wiem ile ich było. Z 20 to minimum totalne. Punkty kontrolne na przemian policji, wojska i celników. Stąd ta podróż może trwać 7 godzin. W zasadzie jakby chcieli to na każdym punkcie mogą ci kazać wszystko wyciągnąć i sprawdzić. Ale jest prosty sposób, żeby tego nie było. Jasne jaki. Ale, aż dziwne, że aż tak tani. Jechałem w taksówce z babką, która nie miała paszportu, a do tego jechała z dzieckiem!!! Za to ta Pani wzięła 120 zł. Te 120 zł (300 Bolivares) taksówkarz rozdał na każdym z punktów, na których nas zatrzymali. Na większości zatrzymywali. I idzie to tak. Policjanci 12 zł, Wojsko 6 zł, celnicy 25 zł0. Tych ostatnich było najmniej. Wojskowi czasami nie brali. Jak się nam skończyły pieniądze i na ostatni punkt celników mieliśmy już tylko 15 zł, to powiedzieli, że nie, że sprawdzą samochód. Jak powiedzieliśmy, że ok - bo rzeczywiście nikt nie miał Bolivares. To koniec końców wzięli 15 zł. Taki tutejszy poker. Koniec końców 120 zł i wyjeżdża z Wenezueli każdy i to ze wszystkim co ma. Bo nikt go nie sprawdzi!

Aaaa... muszę być uczciwy. Wojskowi ogólnie brali najmniej (albo nie sprawdzali). Do tego jeden nie chciał łapówki. Kazał nam wszystkim wyjść i dał 5 minutowe przemówienie o tym jak to ludzie mówią, że wojsko bierze. A, że ojciec go nauczył uczciwości itd. Wszyscy siedzieli cicho. Nikt się nie odezwał. Dzięki temu powtórzył to samo 4 razy i powiedział nam, że możemy jechać. Nie sprawdzał nic. Na następnym punkcie wojsko wzięło podwójną stawkę.

I to jest wszystko nic. To jest wszystko nic. Droga z Macaraibo do granicy jest porządną jednopasmowa droga. Asfalt nówka sztuka. Tak jak wspominałem punkty kontrolne średnio co 5 min. A czasami co 500m. Ale przed samą granicą jest urocza wioska. Małe domki, w ładnym krajobrazie. I nie wiadomo skąd, droga się psuje. 5km przed granica droga staje się przejezdna tylko przy prędkości 10-20km na godzinę. Jest pełna dziur. Okazuje się, że w tej uroczej wiosce mieszkają bandyci. Wojsko pracuje od 6-18. Każdy kto przejeżdża od 18-6 potencjalnie ma ogromną szansę być okradzionym. Podobno jak przyjechali inżynierowie, żeby budować drogę, to bandyci ich ostrzelali. Ciekawe, gdzie wtedy było wojsko, policja i celnicy.

Zatem mamy już strach, że cię zabija i niepewność czy cię nie wsadzą do więzienia. Wenezuela. Do tego dochodzi totalne ignorowanie przez pracowników wszelkich rodzajów usług o czym pisałem wcześniej. Oraz od czasu do czasu ktoś na ulicy czy w kiblu krzyknie, że mu ukradłeś ropę. I to jest tak z jednej strony to rozumiem. Ludzie w usługach są źle opłacani. Widzą tych wszystkich ze sztucznymi cyckami w 4x4 i ich szlak trafia. Obsługa jest jaka jest. Jeżeli chodzi o ropę to przez 70 lat dopóki Chavez nie dotarł rzeczywiście amerykanie za półdarmo wywieźli tyle ropy co się da. Także mogą nie lubić amerykanów. Ale prawda jest taka, że można współczuć, ale z drugiej strony o ile milej się spędza czas np. w Meksyku. W kraju, w którym ludzie są pewni siebie. Nikt nie czuje się gorszy od białego czy czarnego. Ludzie znają swoją wartość choćby wynikającą z historii i kultury. W Meksyku z każdym można porozmawiać. Większość się uśmiechnie i pomoże. Tutaj u większości po prostu zawiść. Zawiść dodatkowo wzmacniana przez Chaveza i jego antyimperialityczną politykę. 13 lat jego gadania na pewno wpłynęło na to, że ludzie jeszcze bardziej nie lubią turystów. Ale do Chaveza wrócę. Co wiem to tylko tyle, że tutaj szybko się nie zmieni. Stąd Wenezuela to nie jest dobry kraj dla obcokrajowca. I Wenezuela była bodajże pierwszym krajem, z którego cieszyłem się, że wyjeżdżam.

I teraz jedno słowo. Jedno zdanie, ale cholernie ważne. Ci policjanci co mnie przetrzepywali w Caracas w końcu pozwolili mi pójść. Pozwolili mi pójść tylko dzięki ludziom z ulicy. Bo jak zaczęło się dłużyć to w pewnym momencie przy mnie stanął tłum. Z 30 osób. Zaczęli lzyc policjantów od psów. I powiedzieli, że nie pójdą stąd póki mnie nie puszczą. Dobrze wiedzą co ci gnoje robią. Tak łatwo nie było, bo przyszły posiłki policji, które zaczęły spisywać ludzi, a mnie pociągnęli gdzieś w inną ulice. Ale chyba się im znudziło i mnie puścili. Ale choćby to jest dowód jak dużo tu jest dobrych ludzi. Spotkałem też sensownych taksówkarzy. Jednak trochę czasu minie zanim większość ludzi się ogarnie i zacznie choćby obojętnie patrzyć na obcokrajowców.

Zanim to się nie stanie to nie polecam. Tak Caracas jest ładne. A wschód słońca na sawannie przechodzi sam siebie. I to serio serio. Do tego mają wiele wspaniałych miejsc. Ja byłem tylko w Santa Elena i Pauji na granicy z Brazylią. Swoją drogą ciekawe miejsca.

Santa Elena - miasto graniczne. A było to jedyne miejsce, gdzie tak naprawdę czułem się bezpiecznie. Żeby miasto graniczne było najbezpieczniejsze to tego nie ma nigdzie. Ale jednak wpływ Brazylii i tu był po prostu spokój. Ok w miarę bezpiecznie było jeszcze w Merida, która niby jest miastem studenckim. W miarę bezpiecznie, ale bez fajerwerków. We wszelkich innych krajach - miasta studenckie zdecydowanie robią większe wrażenie. I są spokojniejsze (vide Sucre w Boliwii).

ameryka łacińska kolumbia wenezuela relacja z podróży podróż Wenezuela

Pauji - wieś na skraju Wielkiej Sawanny, z której można pójść na górę.... z której widać, gdzie okiem nie sięgnąć Brazylijską dżunglę.

Oprócz tego byłem jeszcze w Ciudad Bolivar. Ale tu oprócz w miarę sensownej Plaza Bolivar, miłej pani co sprzedała dobrą rybę i ładnego widoku na Orinoko nie ma nic. A kafejkę internetową otworzyli mi o 9, zamknęli o 12 i powiedzieli, że otwierają o 17:)

Byliśmy jeszcze na plażach z Popielem, co pisałem wcześniej.

Ok nie widziałem dużo. Nie widziałem większości plaż, jeszcze większej ilości sawann, rozlewisk Orinoko i gór. Czyli tego czym jest Wenezuela. Albo widziałem to wszystko i to wszystko, ale tylko po trochu. Problem jest taki, że żeby zobaczyć te miejsca trzeba zawsze jechać na płatną wycieczkę. No dla mnie to nie jest, bo to trochę przypomina wycieczki fakultatywne przy wyjazdach do hoteli. I jak ktoś chce tak zwiedzać Wenezuelę to jak najbardziej tak. Przyjedzie do Caracas, gdzie będzie spał w drogim hotelu, w drogiej dzielnicy, hotelu otoczonym 4 metrowym płotem z drutami z wysokim napięciem u góry. Innych płotów w Altamira nie ma. Pewno w tym hotelu będzie nawet zamknięta impreza. Potem może polecieć na wyspy los Roques - trzydniowy wyjazd - całość się załatwia w Caracas. Podobno są niesamowicie przepiękne. Shakira tam spędza wakacje. Potem można przez 4 dni zobaczyć krokodyle na sawannach z Indiana Jonsem co go spotkaliśmy w Merida. I następnie popłynąć w trzydniową wycieczkę, aby zobaczyć Indian mieszkających na rozlewiskach, najwyższy wodospad świata lub przez 6 dni z przewodnikiem wejść na płaską górę Roarima. Hmmmmm... ja tu wrócę jak będzie można jakąkolwiek z tych rzeczy zrobić samemu. Czyli obawiam się, że tu nie wrócę. Na dzień dzisiejszy wolę mniej spektakularną Kolumbię.

I to by było na tyle. I tylko ostatnie dwa słowa o Chavezie i polityce. Dwa słowa, ponieważ nie wiem za dużo, aby zrobić mocniejszą analizę.

Po pierwsze, jeżeli ktoś mówi, że tu nie ma demokracji - a to można wyczytać w naszej prasie - to kłamie. Jeżeli chodzi o wolność prasy i telewizji.... to jest ona przeogromna. Powiedziałbym tak - tutejszy TVN jest 20 razy gorszy dla Chaveza niż nasz dla Kaczyńskiego. Zatem wolność słowa jest. Inna sprawa, że jedna Pani z New York Timesa, która chciała tu sprzedawać angielskojęzyczną gazetę skończyła ze złamanym karkiem. Ale tak czy owak - jak na ta chwile w telewizji i w prasie można bez dwóch zdań usłyszeć wszystko. A nawet zdecydowanie więcej przeciwko Chavezowi niż za nim.

Do tego jeżeli ktoś cokolwiek mówi o Chavezie to zawsze trzeba mówić to przez pryzmat tutejszej opozycji. Tą z lat 70-90tych i wcześniej rozgrabiła kraj i oddawała ropę stanom. Tej dzisiejszej bym się bał. Słuchałem ich dyskursów podczas wyborów (wybory wśród opozycji - aby wybrać tego co będzie startował przeciw Chavezowi w październiku). Ci ludzie są niesamowicie radykalni. Ja bym nie chciał takiego prezydenta. W radykalności niczym Chavezowi nie ustępują.

Prawda jest też taka - i to wszyscy potwierdzają - że Chavez przejął dla Wenezueli zyski z ropy, które rozdał ludziom i, za które odnowił miasta (np. Caracas) itd. On tych pieniędzy nie ukradł. Nie wziął dla siebie. Chavez przejął część zysków z ropy (i to jest mniej niż 50% - reszta nadal idzie dla firm z USA - z tego co mi się wydaje - do potwierdzenia) to na całym świecie amerykańskie agencje prasowe zrobiły z niego dyktatora. Prawda jest też taka - że jest za bardzo zapatrzony w socjalizm. Coraz bardziej ciągnie w tą stronę, otwiera firmy państwowe, ustawia sztywny kurs waluty. Nie patrzy ani na małe firmy, ani na inwestycje zagraniczne. To działać na dłuższą metę nie będzie.

Pewno przydałby się lepszy prezydent. Jednak mam wątpliwości czy ci z opozycji są lepszym wyborem. Tak czy owak nie ma się co martwić. Chavez ma 60% poparcia. I znowu wygra. Demokracja jest. A Wenezuelczycy po prostu chcą żyć z ropy i maja gdzieś obcokrajowców. Przynajmniej większość. Stąd będą się zamykać w swoim kraju. Wraz z Chavezem. Na długą metę - trochę niebezpieczne.

Teoria spiskowa - którą usłyszałem. Capriles Radonski - (babcia jego była Polką) dzisiejszy lider opozycji jest strasznie bogaty. Inni co startowali w przedwyborach też byli strasznie bogaci. A w zasadzie ci najbogatsi mają tu ciężko. I w zasadzie wiadomo, że Chavez ich gnębi. Podobno chce wyrzucić McDonalds i Pepsi z Wenezueli - albo przynajmniej im groził. Teoria spiskowa jest taka, że Chavez kazał startować w wyborach tym najbogatszym, bo wiedział, że z nimi wygra. Trochę naciągane..... ale kto wie... Bo z drugiej strony, dlaczego nie ma żadnego kandydata z centrum?

Pozdrawiam

Czytaj dalej...