Kolumbia: Bogota - Tunja - Villa de Leyva - San Gil

Nie taka straszna ta Kolumbia

Nie taka straszna ta Kolumbia. W zasadzie to Kolombia. I tego trzeba się trzymać, bo tu nie lubią jak się ich kraj przez U powie.

kolumbia mapa Mapa naszej podróży

A tak na serio to pierwsze spostrzeżenia....hmm... zaskoczony i to miło. Kolumbia to chyba od Meksyku pierwszy kraj, w którym widzę, że biednym ludziom żyje się całkiem nieźle. Poziom życia tutaj jest sporo większy niż w Boliwii, Gwatemali czy Laosie, ale na pierwszy rzut oka - powiedziałbym, że biedota to żyje tu i lepiej niż w Peru czy Tajlandii, a może i Polsce (na pewno jak wziąć pod uwagę pogodę, muzykę i widoki - ale o tym później) . Co prawda ktoś tam leży na ulicach Bogoty i taksówkarze ich nazywają wyrzutkami (desechables), ale już na wsi. Ja bym te ich chatki przyjął.

A to sprawia, że turysta czuje się tu naprawdę dobrze. Oczywiście w głowie cały czas są bojówki FARC, ELN etc ale czym więcej się czyta, czym więcej się widzi, czym więcej rozmawia, to zaczyna się rozumieć, że panowie z bojówek po pierwsze są w odwrocie od 10 lat, po drugie raczej nie opłaca się im ruszyć turysty, bo wtedy maja przekichane (w każdym hotelu - wypisuje się pełne dane, które właściciele hotelu przesyłają do Bogoty codziennie, jak kogoś rusza - to podobno rząd rusza niebo i ziemie, żeby takiego lewego bojówkarza dorwać). No i byle bym mógł to potwierdzić za dwa tygodnie. Jeżeli tak, to chyba mówimy o jednym z najlepszych krajów do zwiedzania dla Europejczyka. NO TO ZACZYNAMY...

Bogota

ameryka łacińska kolumbia relacja z podróży podróż Kolumbia - Bogota

Bogota jako pierwsza zaczyna zmieniać jakiekolwiek myślenie o Kolumbijczykach - a to dopiero dobry początek. Pierwsze co widać... hmm ok... pierwsze co widać po wyjściu z samolotu to ........ żołnierze z karabinami, psy szukające narkotyków i ogólne zamieszanie na lotnisku... ale ok jesteśmy w Ameryce Łacińskiej, a nie w Berlinie. Zatem są rzeczy, do których trzeba się przyzwyczaić. A można i to szybko. Żołnierzy z karabinami i policji z pałkami tu tak dużo... tak dużo.. że aż człowiek przestaje na to w ogóle zwracać uwagę.

Więcej... Ci żołnierze mają po 19 lat. Policjanci w zasadzie wyglądają też na młokosów. Po prostu służba wojskowa jest obowiązkowa. A rząd wykorzystuje to do walki z bojówkami, a nawet bardziej do odstraszania bojówek i rabusiów. I stąd żołnierze i policja stoją tu na każdym rogu - i mówimy na każdym rogu. Czyli co parę ulic w miastach, na środku górskiego szlaku turystycznego czy co 5 - 10 km na drogach gminnych.

Aby widok ten był mniej przerażający, to wiszą sobie dość często plakaty, na których żołnierz stoi z kciukiem uniesionym w gore i napis "Dla waszego i naszego dobra". I oczywiście jak się żołnierza mija na drodze jadąc samochodem to tez ten kciuk unosi i się uśmiecha. Zatem zaczyna to wszystko mieć sens. Biorąc pod uwagę, że nie ma tutaj lepszej informacji turystycznej niż policja, a cinkciarze kolo policjantów wymieniają pieniądze. To jeszcze bardziej przyjazne te służby. Trochę inny ich cel niż dowalać się do wszystkich i wszystkiego.

Za to drugie co człowiek zobaczy po przyjeździe do Bogoty to... taksówki, przywoływaczy do taksówek, głośno grająca kumbie lub merenge, i następnych parę osób, które chcą coś sprzedać.. tak tak nie zapominajmy to Ameryka Łacińska.... Zauważa się też cały czas gadających ludzi. I to cały czas. Albo gadają albo się uśmiechają. I to są Kolumbijczycy. W zasadzie naprawdę ciężko ich nie lubić. Choć można się przestraszyć. Bo prawda też jest, że np. w Boliwii nie bałbym się raczej chodzić po nocy w La Paz. A w Bogocie to i w ciągu dnia widać takich cwaniaczków jak u nas z Jeżyc i nie do końca mam do nich zaufanie. Także otwarci są i uśmiechają się wszyscy. Gadatliwi bardziej niż w Tajlandii. Dosłownie z co drugą osobą można pogadać i z chęcią ci opowie o wszystkim co wie. Ale są tu chłopaki, którym ciężko zaufać.. i lepiej się trzymać z daleka.

Jednak te chłopaki to głównie w centrum Bogoty. Centrum, które hmm.. pomijając szczegóły jak: - choinka na 40m wysoka (oczywiście sztuczna), sztuczne bałwany i święta rodzina z choinkowych światełek rozświetlona przy palmach - ogromny plakat na głównym placu, plakat Jana Pawła II z podpisem "Znów jest wśród nas" i mniejszymi literami, że krew papieża została przywieziona do Bogoty, - ogromna góra wznosząca się nad Bogotą, która A dodaje uroku, na która B można wjechać i zobaczyć z góry 7,5 mln miasto.. Pomijając te szczegóły to centrum jak dla mnie nie różni się bardzo od centrum La Paz. Jest dzielnica ze starymi budynkami, jest całkiem kozacki cmentarz (tym razem są już bardziej katoliccy i nie stawiają whiskey i coca coli przy grobach), nowe, wysokościowce itd. Nic specjalnego, standard.

Jednak różnice pomiędzy Bogotą, a jakimkolwiek miastem Ameryki Łacińskiej, które widziałem (czyli na północ od Boliwii) robią obrzeża. Szybko można zauważyć tuziny albo i tuziny tuzinów (czyli pewno kopy albo grosy) nowoczesnych bloków. Takich standardów jak u nas, w których żyje całkiem spora klasa średnia. I to taka klasa średnia z klasa. W Bogocie przez 1 dzień widziałem 3 ogromne biblioteki jakiej w Polsce jednej ciężko szukać, a warszawski BUW widziałem. Kolumbijczycy chcą być widziani jako ludzie kultury, ludzie książki. I jak na mój gust Bogocianie pewno są. To się przewija także w rozmowach.

Nie tylko książki. Wieczorami w pierwszym lepszym barze, do którego trafiliśmy z ulicy, bardzo miły starszy Brazylijczyk, który pamiętał Lato i Bonka, daje koncert taki o jakim tylko marzyc można. I to mówimy o darmowym barze. Bo jednak co jak co, ale muzycznie do Ameryki Łacińskiej to mało kto się może równać.

Z drugiej strony w niedziele zamykają tu główne kilku pasmowe ulice i wypuszczają na nie ludzi na rowerach. Całe miasto jest tak zalane rowerami jak w Polsce dłuuugo nie zobaczymy. I choć to tylko niedziele, to jednak. Widać poza tym tą klasę średnią choćby po tym jak się traktuje tu psy. Nie są one latającymi żebrakami po ulicach (choć i takie się znajdzie), ale często gęsto chodzą sobie panie z pinczerkami itd. W Hondurasie, Belize czy Boliwii raczej nie do pomyślenia.

Czyli... jednak taka Ameryka Łacińska XXI wieku. I to całkiem przyjemna, ukulturalniona i sportowa - ale nadal głośna i roztańczona. Ja tam jestem za.

Tunja - Villa de Leyva - San Gil

I w zasadzie północne okolice Bogoty tylko to potwierdzają. Po Bogocie ruszyliśmy do Valle de Leyva. Miasteczko jak miasteczko - jak to Maja stwierdziła - taki Kazimierz tylko nie nudny. Po pierwsze zdecydowanie ładniejszy niż Kazimierz - bo miasteczko kolonialne, w którym od 1954 roku nie można stawiać budynków pośrodku pięknych gór. A góry w Kolumbii są: a) wysokie 2500 + (Bogota leży na 2500 m.n.p.m) b) zielone - niesamowita sprawa szczególnie po Peru. Piękne zielone góry.. pełne roślin i pełne... c) pełne krów... i to krów wspaniałych.... a przynajmniej tak smakujących... wiem, wiem z wołowiny jest znana Argentyna... ale grzeszy ten co gardzi kolumbijska krowa... Nie gardzą Kolumbijczycy. I stąd jak wzięliśmy jako danie coś na przekąski.... to dostaliśmy talerz pełen kawałków krowy i ziemniaków jako warzyw..... Polski facet byłby zadowolony.

ameryka łacińska kolumbia relacja z podróży podróż Kolumbia

Wracając do Leyvy czy nie nudny to inna kwestia, ale wieczorem koncerty młodzieży z bębenkami przy fontannie nigdy nie nudzą – a tutejsza młodzież ma rytm i chęci - ja jestem za.

Traf chciał, że był to długi weekend. Taki nasz majowy. Bo w zasadzie to letnie wakacje i do tego trzech króli i coś jeszcze 9tego. Zatem do ładnego miasta w górach wyruszyli wszyscy z Bogoty. Powiedzmy sobie szczerze w Gwatemali czy Hondurasie wiele osób nie wie co się dzieje 50km od ich wioski. A tu jednak widać różnice. Tu wiele osób ma wybór. I może sobie podróżować. Stąd Villa de Leyva w weekend majowy była pełna. Pełna Kolumbijskich turystów, bo w zasadzie tych gringos to raczej oprócz nas nie było. Może dwóch.

Ale w Kazimierzu jak to w Kazimierzu, niby pięknie... jednak po 24h zdecydowanie nie ma co robić, dlatego też ruszyliśmy dalej. Dalej w góry. Bo z Bogoty mamy taki wybór: - południe - Amazonia - zachód - Pacyfik - północ - Karaiby - wschód - Równiny z kowbojami - środek - góry Całkiem niezły wybór. Całkiem niezły dla turystów. Ale zobaczymy dalej.

Ostatnie słowo na dziś. Czyli dojechaliśmy do San Gil - w górach - bardziej naturalne niż w niby Kazimierzu. W San Gil pierwsze co się rzuca w oczy to rodziny z dzieciakami na głównym placu. No tak bo Kolumbijczycy, nie tylko ze gadatliwi to jeszcze rodzinni. Stąd nastoletnia córka z koleżanką, ciotką i mamą na placu gadające godzinami to widok normalny. I to w Villa de Leyva, gdzie jadą razem na wakacje czy w San Gil gdzie tubylcy wychodzą na miasto. Drugie co się rzuca w oczy... hmm to atrakcje dla turystów. A tych tu sporo. Od raftingu - czyli spływu po potokach górskich na pontonach, po wspinaczki po wodospadach..... Eh .. spływy nie są złe... szczególnie jak się wypadnie z pontonu, płynie się środkiem rzeki i mija kamień z 70cm (nie przesadzam) iguana obok.

No i tak to w górach. Ale jednak polski turysta woli ciepłe morze i stąd my już od dwóch dni w Taganga koło Santa Marta. Czyli wstęp do Karaibów.... ale o tym następnym razem.

Hej.

ameryka łacińska kolumbia relacja z podróży podróż Kolumbia