Boliwia: La Paz - Rurrenabaque - Las Pampas

Zieleń, zieleń, zieleń


Hej... po blisko tygodniu z powrotem w La Paz.. blisko tydzień spędziliśmy w jednym miejscu... bo tacy z nas wielcy podróżnicy, że jak tylko dojechaliśmy do miłego miasteczka w środku pięknej natury to stwierdziliśmy, że stop!... zostajemy i się obijamy... ale było warto... zdecydowanie... no to po kolei...

boliwia la paz mapa Mapa naszej podróży

Miasteczko nazywa się Rurrenabaque czy jakoś tak, bo jest to jedna z tych nazw, których nigdy się nie nauczę. Miasteczko leży w sumie na mapie nie tak daleko na północ od La Paz. Ale zdecydowanie jest ciężko dostępne. Dzięki czemu pewno jeszcze trochę zachowa swój urok. Można się tam dostać na dwa sposoby. Jadąc 20 godzin, z czego 5 godzin droga śmierci - czyli droga pełną potoków w szerz z urwiskami na 3000 metrów. Droga, z której autobusy maja zwyczaj spadać i to dosyć często (znowu z 2 dni temu jeden poleciał) . Czyli jak ktoś lubi adrenalinę to zapraszamy - podobno piękne widoki. Można też dolecieć samolotem. Samolotem wszystko niby OK, ale są to 18 osobowe samoloty nie pierwszej młodości, ale w sumie te chyba nie spadają (przynajmniej rzadziej niż autobusy). Latają dzień w dzień i dzięki Bogu, ten z nami tez obrócił w dwie strony.

I czy warto. Warto choćby już dla lotu. Odrobina adrenaliny jest w sumie cały czas, bo trochę macha tym samolotem każdy najmniejszy podmuch wiatru, przy czym nie ma co si bać bo pilot ma otwarte drzwi i mówi, że dolecimy :).. macha samolotem ale.... jak się startuje z tych 4000m to samolot najpierw musi zrobić dwa kółka nad La Paz aby wznieść się odpowiednio wysoko (z 7000m) i już ten widok jest całkiem całkiem... odpowiednio wysoko aby lecieć między ośnieżonymi i takimi jakimiś granitowymi szczytami Andów - i to naprawdę wygląda wyśmienicie. Jakby tego było mało to po 50 min. ląduje się w środku tropikalnej dżungli. Środku jak środku, ale zdecydowanie tropikalnej. Pas startowy ledwo co wyasfaltowany, droga dojazdowa już po trawie. A obok bananowce, małpy i kapibary. Może nie wszystko widać z lotniska, ale zdecydowanie są.

Kurde bo Rurrenabaque to raj dla przyrody. Zaraz na końcu Andów zaczynają się dwa parki narodowe. Jeden to de facto początek amazońskiej dżungli i to takiej całkiem nie zniszczonej przez ludzi, totalnie starej i niesamowitej. Drugi to sawanna pełna zwierząt. Samo miasteczko porównać można tylko do najfajniejszych miasteczek na rajskich wyspach i to takich bez dużych hoteli. W sumie to jedno z moich totalnie ulubionych w życiu. Może tylko wyspy w Belize są porównywalne. Całość otoczona lasami tropikalnymi, sawanną i brązową(od ziemi) całkiem spora rzeką. Ludzie tu mieszkający na pewno za często nie wyjeżdżają, bo droga taka jak pisałem - długa i niebezpieczna. Samo miasteczko to 5 na 10 ulic. Ulic, na których mieszkają sobie luźno ludzie, którzy nigdzie się nie spiesza, ponieważ wiedzą, że w tak pięknym miejscu i tak jakoś na życie zarobią i ludzi, którzy robią to co lobią, dlatego nikt cie tu nie atakuje nikt nie chce nic sprzedać. I tak wiedzą, że do nich trafisz. Pięknie i idealnie. Czujesz się jak w domu. Zresztą tak cie nawet w niektórych hotelach i restauracjach traktują.

ameryka południowa boliwia zdjecia z podróży Boliwia

Domki o dziwo albo z drewna albo z reguły malowane tak, że nie ma co, a przed każdym domkiem palmy bananowce, poprzycinane juki i dziwne kolorowe kwiaty. I wszystko to piękne i wspaniałe, tylko trzeba pamiętać o jednym: w każdym z tych domów (pokoi hotelowych) choćby nie wiem jak się starali... przywita cię pająk, karaluch i komary. I nie, że jeden komar, a setki. I nie, że jeden pająk, a dziesiątki - ale po namyśle zostawiasz je na ścianach i wieszakach i gdziekolwiek nie są, ponieważ jak pomyślisz to tylko one, jako wierni przyjaciele pomogą pozbyć ci się komarów, które przyjaciółmi zdecydowanie nie są. I nie, że... karaluchy takie zwykle... tylko takie co nasze panie na biologii nie mają nawet w swoich drewnianych pudelkach, co wiszą na ścianach... cholery wielkie jak pudełko od filmu do aparatu. Tego nawet nie zabijesz, bo taki ma pancerz, możesz tylko postarać się go wypędzić... No cóż, coś za coś.

Ale jest za co... szczególnie, że jak z samego Rurrenabaque wyjedziesz to zaczyna być jeszcze ciekawiej... Cholera, oczywiście komarów to przybywa tak, że w Rurrenabaque to jeszcze liczysz ugryzienia... poza... patrzysz na miejsca na ciele gdzie czasami ich nie ma... a są wszędzie. Przy czym komary przestają być problemem, bo pojawiają się mrówki dłuższe od pól kciuka (mam zdjęcia), które jak cie użrą to paraliżują rękę na kilka godzin... ok ok ok... ale po co to wszystko... ano... za Rurrenabaque jest Las Pampas.. czyli coś a la sawanna.. ciągnie się to wzdłuż rzek, które w porze suchej maja 30cm głębokości, w deszczowej (teraz) przybywa jakieś 4,5 metra i zalewa sporo okolicznych drzew i pól...

A w tych rzekach... i tego się nie opowie... bo to żeby tam był jeden aligator albo kajman to jest nic. Tam przy naszym domku do spania spal jeden kajman i jeden aligator, w rzece są co kilkadziesiąt metrów, a jak się pójdzie nad jezioro to po prostu jest ich pełne, ale tak pełne, że tylko widać ich pootwierane paszcze jak się wygrzewają na słońcu... Miejscowi się raczej ich nie boja... bo ich podejście było takie:
- O zobacz widzisz tego tam za 100 metrów.
- Tak.
- Ten jest agresywny.
- OK.
- Chodź ci pokażę.

I idzie do niego i przed pyskiem mu macha kijem. Co by wyszedł na powierzchnie a potem ucieka. I się śmieje mówiąc, że to matka która niedaleko złożyła jaja.

Co by tego było mało to są tu anakondy, które widać i na dachach domów, kobry w jeziorze, rodzinki kapibar chodzących przy rzece i rodzina małp, które przychodzą o 6 rano i wyją żeby cię obudzić... inne rodziny małp co ci wykradają banany i 700 rodzajów ptaków - więcej niż w całej Ameryce Północnej. Nie będę już wspominał o 4 rodzajach orłów, sowach, dziwnych bucinach, czaplach, rajskich ptakach (tudzież rzecznych kurach jak je nazwał Koreańczyk) itd itp... Boże jedyny.... warto przeżyć tych kilkadziesiąt ugryzień komarów... na serio warto...

Zamykają już kafejkę wiec lecę. Ale było warto. Do dżungli nie trafiliśmy bo nie starczyło czasu. A podobno tez idealnie. Ale sawanna to tez jest coś. No nic wracamy z raju. Do rzeczywistości, przynajmniej głowa już od wysokości nie boli. Odzywam się za kilka dni, wtedy już więcej o Boliwii, mniej o zwierzętach.

Hej