Boliwia: Karnawał - Oruro - Sana Cruz - Noel Kempff - Chiquitos - Che Guevara - Sucre

Santa Cruz

No to.. zaczął się karnawał, nie że w Rio, bo o tym to w wiadomościach dopiero będą mówić gdzieś za miesiąc (swoja droga Brazylijczycy wszyscy mówią ze najlepszy w Salvador). Ale zaczął się karnawał w Ameryce Łacińskiej, czyli na południe od Teksasu aż po końce Argentyny (ciekawe kiedy i w teksasie zaczną mieć, pewno niedługo, szczególnie, że jak się tu rozmawia to co druga młoda osoba ma dziewiątkę rodzeństwa). I heh śmiesznie jest, co prawda jak opowiadają, to w każdym kraju zupełnie inaczej ten karnawał przebiega, bo u jednych w dużych miastach, u innych tylko na wsiach, w jednych krajach kobiety prawie nagie, w innych wszyscy za diabły poprzebierani, gdzieniegdzie nawet smingus dyngus maja itd itp). Ale karnawał to karnawał.

boliwia karnawal mapa Mapa naszej podróży

W samej Boliwii całkiem przyjemnie. Największy w Boliwii i drugi największy na świecie po Rio, a przy tym najbardziej kolorowy maja w Oruro. Przebierają się w stroje warte nawet 10 tys dolarów. Wszyscy są w kolorowych maskach i trwa to z 5 dni. Ale to dopiero rzeczywiście na początku marca. Na razie precarnavales, prawie, że to samo tylko na zdecydowanie mniejsza skale. W takim Santa Cruz w każdy piątek i sobotę, przechodzi kilkadziesiąt szkół tańca. Nie jest to samba, ale ja nie narzekam. Poprzebierani za Indian, konkwistador, kobiety w sukniach takich andaluzyjskich bym powiedział (i pewno skłamałem). Przebrani wszyscy od dzieci po dorosłych. I to całkiem, całkiem przyjemne jest dla oka bym powiedział. Kolorów multum, muzyka, tance, kwiaty, fajerwerki, baloniki ehh.. nie powiem.. Choć tak naprawdę to wszyscy czekają tylko na jedno. Na końcu całej tej defilady jedzie (w sumie to jadą bo jedna im nie stacza) królowe karnawału. Na podwyższeniu, wypiększone, tańczą, skaczą i wysyłają buziaki. Ohh i Ehh. One tu rządzą. Cale miasto obwieszone plakatami. A to ze królowa karnawału używa takiej szminki, a to że druga będzie jechać na toyocie. A że Crucenie najpiękniejsze w Boliwii to cale miasto królowymi karnawału żyje.

No i tak to, od teraz co weekend aż po końcowy karnawał na początku marca. Nie ma co, ładnie sobie żyje te półtora kontynentu. Choć fajnie to maja ci co stoją z boku i patrzą. Powiem szczerze, że ani taka królowa, ani tancerzem to raczej bym być nie chciał. Nawet bym rady nie dal, prędzej bym pewno ducha wyzionął. W Santa Cruz droga karnawału ma 1 km i takie przejście jednej grupy całego dystansu trwa około 1,5 godziny. Podobno w innych miastach istnieją drogi co maja i po 6km (podobno jest to związane z umartwianiem się i jest to ofiara dla Boga). A oni tam wytrwale, cały czas, tańczą tańczą tańczą... nie że jest stop. Nawet jak się coś zakorkuje i karnawał stanie, to tancerze tańczą, a królowa skacze i wysyła buziaki w tym jednym miejscu gdzie stoi. No sporo skakania bym powiedział. Wszystko oczywiście konczy się na scenie, a tam już dalej impreza do rana.

Tak mnie Santa Cruz przywitało i pewno był to jeden z powodów, z których mi się nie chciało wyjeżdżać. Ale nie jedyny. Podstawowy to jednak chyba taki, że w La Paz 12, w Cochabambie 15, a tutaj 27st. C. I wszystko na temat. Samo miasto nie ma prawie nic ciekawego. Oczywiście w centrum plac z ławeczkami i palmami. I muszę powiedzieć, że całkowicie najlepszy z dotychczas widzianych, a miejscowi to tak lubią na nim przesiadywać, że stworzyli kilka (jeżeli nie kilkanaście) czasowników, które mówią na temat tego co robisz. Każdy oznacza siedzę na ławce w parku, ale dodatkowe znaczenie może być że: i nic nie robię, lub i patrze na park, lub i karmie gołębie, lub siedzę i rozglądam się za dziewczynami (to by było piraniar) itd itp. Miejscowi tu tracą godziny za godzinami, choć w parku nic się nie dzieje. No może oprócz wieczora kiedy to Argentyńczycy z Chilijczykami zaczynają grac na gitarach tango i takie tam sprawy, ale wtedy miejscowych ubywa, bo się nie znają.

ameryka południowa boliwia zdjecia z podróży Boliwia - Santa Cruz

Co więcej w SC, ano... najbogatsze to miasto z boliwijskich i każdy Cruceno o tym wie i kocha swoja małą ojczyznę o czym przy każdej rozmowie ci przypomni. Bogactwo przekłada się na sensowne rzeczy np. sprawnie, szybko działający Internet (choć czasami na kilka godzin w całym! mieście wyłączali). Ale przekłada się i na bezsensowne, typu: tylu samochodów sportowych i 4x4 to w życiu nie widziałem (no może w Monaco). 4x4 niby jeszcze maja sens, choć to same Hummery lub Toyoty FJ, (bodajże, bo takiego czegoś to wcześniej nawet nie widziałem). Za to sportowe to oprócz 4 ulic w okol rynku to raczej sobie nie pojeżdżą po tych dziurawych drogach. No to jeżdżą dokoła rynku cały dzień i pół nocy. A co, niech się na nich patrzą z ławek. Te samochody tez maja swoja nazwę swoja droga - Narco-cruisers. Choć od 15 lat zrobił się tu w miarę spokój, to nazwa nie daje wątpliwości skąd właściciele pierwotnie mieli pieniądze na te skarby. I po twarzach kierowców to widać dość często także.

I tu muszę jeszcze jedną sprawę zaznaczyć. SC jest wielokulturowe. Znajdziesz tu: Latynosów (logiczne), Indian (co zeszli z gór albo przybyli z dżungli - logiczne), blond Niemców (logiczne, ci sami co i w Paragwaju) i Japończyków mówiących po hiszpańsku, których ściągnął tu rząd parędziesiąt lat temu, żeby im ryż zasiali. Hehe. Śmiesznie to wygląda.

Tak ze SC, z jednej strony całkiem ładne, cieple, tropikalne i to czuć, trochę nie boliwijskie. Mówią, że nawet bardziej brazylijskie. Z drugiej strony całkiem niebezpieczne, jak się poczyta gazetę to zdecydowanie prawie codziennie kogoś z bronią zaatakują, a co kilka i postrzela. (heh.. maja tu codzienną gazetę o tytule Czerwona Linia, podzielona jak każda zwykła, na lokalne, międzynarodowe, sport itd. ale w środku tylko i wyłącznie, o postrzałach, gwałtach, wypadkach na świecie w sporcie itd. Idzie jak woda... pewno by i „Fakt” przebiła). Kto co lubi, ale ta kwestia "tropikalne" niektórych urzeka i to nie tylko mnie, a także i Argentyńczyków z gitarami. Hmm tak sobie myślę, że jakby człowiek na podstawie filmów wyobrażał sobie latynoskie miasto, co się dorobiło na narkotykach to byłoby to Santa Cruz. No i w sumie w samym centrum Ameryki Południowej jest.

Jest, jest i jak się wyjdzie kilka kilometrów za miasto to Amazonię czuć, po prostu czuć. Z 400km od SC w stronę granicy z Brazylia jest totalnie niedostępny drogą lądowa i do tego dziewiczy last tropikalny Noel Kempff. Dostać się można tylko samolotem (przynajmniej w porze deszczowej) i to raczej prywatnym. No to się nie wybrałem.

Ale w stronę parku jest Chiquitos. Śmieszna i ciekawa sprawa. Przez sto lat z hakiem (XVIII/XIX wiek) była to utopijna kraina teokratyczna. Że Chiquitos był to spory kawałek ziemi dżunglastej, z której właścicielami Hiszpanie nie potrafili sobie dać rady. Bo i ciężko się po dżungli gania Indian z szabla i koniem. Zatem oddali problem w ręce Franciszkanów. A ci zbyt mili dla tutejszych lodów nie byli, nie ma co się oszukiwac. Ale koniec, końców stworzyli sieć miejscowości, w których mieszkać mógł każdy kto się nawrócił na chrześcijaństwo.

A że wiedzę o uprawianiu ziemi mieli znaczną, do tego gospodarzami byli niezłymi to i tutejsi Indianie, zaczęli się im poddawać dobrowolnie. Zyski z urodzajów dzielone były po równo, jak w socjalizmie, a że się miało im dobrze to zaczęli nadmiar sil przekładać na budowę kościołów i katedr. I po dziś dzień, te katedry w miejscowościach dla kilku tysięcy ludzi robią niesamowite wrażenie. Szczególnie, że są absolutnie pięknie i jedyne w swoim rodzaju. Widać, że żyło im się tu dobrze. Niestety, jak Franciszkanie zrobili porządek to Hiszpanie postanowili ich stad pogonić. Nic dobrego im z tego nie wyszło, bo tutejszym się chyba do dziś żyje gorzej niż 100 lat temu. Wszystko to otoczone, tropikalnymi lasami, rzekami, wyciętymi lasami czyli pastwiskami pełnymi palm, dziwnych rozłożystych drzew i białych krów. Heh, robi wrażenie. (chyba film „Misja” był na tym oparty – ale nie wiem, nie widziałem)

ameryka południowa boliwia zdjecia z podróży Boliwia

I takich ciekawostek tu jeszcze kilka bym znalazł: czy to miejsce gdzie zabili Che Guevarę i zakopali jego ciało nie oznaczając, aby nikt nigdy nie znalazł. Znalazł je jakiś profesor argentyński w 90 latach, okazało się, że nie ma rąk, bo je mu urwali żeby udowodnić przełożonym, że to na pewno był sam Che. Czy to jakieś piramidy itd. Wszystkiego nie widziałem, zdecydowanie można wrócić.

Niestety, po napisaniu artykułu do pracy doktorskiej, musiałem opuścić Święty Krzyż Łańcucha Górskiego i pojechać w stronę Matki Boskiej Królowej Pokoju (czyli z Santa Cruz do La Paz - bo takie to są pełne nazwy tych miast - mieli rozmach Hiszpanie nie ma co). Na razie zatrzymałem się w Sucre. Jest spoko, ale to jednak 2700 m n.p.m. Czyli, na razie ciężko mi się chodzi pod górki, lepiej by się mogło tez oddychać, Internet przerywa, a do tego chodzę w swetrze.... ehhhhhhhh... co to za wakacje.. :)

Do usłyszenia...

PS. żeby nie było, że przesadzam w listach - jak Argentyńczycy zobaczyli wielkie ćmy to na początku myśleli, że to wolno latające nietoperze:))

PPS. heh miałem przeczucie, że się balem Cholitas (tych Indianek w melonikach). Rozmawiałem tu z jedną panią, która mówi mi tak. Ci gangsterzy w Santa Cruz to są tak agresywni, że nawet Cholitas nic nie mówią jak atakują. Pani tez było widać, że się ich bała. Dla potwierdzenia: http://www.youtube.com/watch?v=F1c3vbt0bJM (nie ładuje mi się film, ale to chyba ten co być powinien)