Boliwia: La Paz - Cochabamba - Puanca - Quechucha - Saltena

W Polsce nie zobaczysz, w Polsce nie uraczysz

Hola, hola

w sumie siedzę od kilku dni praktycznie w jednym miejscu i nie ma aż tyle do pisania... z drugiej strony zjechałem ze szlaku gringo, a wtedy zawsze się ciekawsze rzeczy dzieją... nie takie spektakularne, jak wielkie góry czy aligatory, ale z drugiej strony dużo drobnych śmiesznych rzeczy, które sprawiają, że się morda cieszy jak dzieciakowi, gdy widzi coś po raz pierwszy w życiu.

boliwia la paz mapa Mapa naszej podróży

I stad wyszedł z tego przydługi e-mail o niczym! ale co tam...

Dotarłem do Cochachamby gdzie osiadłem pisząc jakieś tam pierdoły na uczelnie. Cochabamba to takie miasto nijakie. Nie ma tu żadnych atrakcji oprócz największego Jezusa w Ameryce Łacińskiej (stojącego na górze) i mającego dwie sale muzeum archeologicznego. W którym notabene maja kości udowe mamuta a to zawsze robi wrażenie. Miasto leży w samym środku Boliwii, ani na 4000 metrów, ani w dżungli. Od tak pośrodku przez to przez zdecydowaną większość roku jest to pogoda wiosenna. I taką mamy też teraz. Nie ma tu za dużo turystów, ale kilku się w ciągu dnia spotka, tacy co zdecydują się dzień spędzić w drodze z Santa Cruz do La Paz albo i odwrotnie. Małe miasto, które ma na dzień dzisiejszy podobno 1,5 mln ludzi. Wjazd do centrum ciągnie się z 24 minuty. I to tyle się wjeżdża, o 5 rano bez korków itd. (liczone z zegarkiem).

ameryka południowa boliwia zdjecia z podróży Boliwia - Cochachamba

Miasto, które leży na bodajże najbardziej płodnej wyżynie w Boliwii, przez co pół centrum (i to dosłownie z 20 na 15 ulic) zajmuje przeeeeeeeeeogrooomny targ ze wszystkim co przeciętnemu biednemu Boliwijczykowi potrzebne. Zresztą nie tylko tu ten targ bo także i w miejscowościach okolicznych, ale tam tylko w dane dni np. wtorek. Bylem w Puancie także tam wszystko co potrzebne się znajdzie. Od lamy żywej, przez owoce, kawał świni ubitej, stada krów i owiec jak najbardziej biegających, przez materiał i nici, groch, rożnego rodzaju kadzidła mające złe duchy wypędzać, magnetyczne anteny co lepiej telewizje odbierają (rozchodzą się jak świeże bułeczki), maczety, liście koki, kompakty i DVD, warzywa, i oczywiście tornistry, zeszyty i długopisy. Spotka się tu uzdrowicieli duszy (tak na plakacie maja napisane), a także pana z aligatorem (zabitym ale całym) i wypchanym wężem, który sprzedaje maść z tego aligatora na wszelkie dolegliwości. Myślałem żeby się spytać czy mnie przestaną swędzić te miejsca co mnie ukąsiły komary półtora tygodnia temu, ale jak zobaczyłem jak jakiś pan mu pokazał stopę, z której coś wielkości pieści wyrastało w bok to zrezygnowałem. Z drugiej strony pan od aligatora był fair i powiedział, że na to, to nawet medycy nie pomogą... a potem zaczął, że tu nikt do lekarza nie chodzi, a potem do niego wracają... etc. etc.

ameryka południowa boliwia zdjecia z podróży Boliwia - Cochachamba

Ale na bazarach najważniejsze co się spotka to chicha. Czyli rozgłoszony przez Cejrowskiego napitek. Takie piwo na bazie sfermentowanej kukurydzy. Panie maja tego tutaj cale wieeeelkie beczki i kupuje się albo na kanistry, albo można wypić pól łupiny kokosa. Nie powiem, smaczne. A do tego jak się wypije to tutejsi zaczynają rozmawiać (co normalnie jest takie łatwe) i dolewać za darmo. Pogadać mimo wszystko to nie zawsze da rade, bo połowa to tylko mówi w Quechucha ale i tak milo. No czyli jak najbardziej boliwijskie miasto, które pewno i warto opisać.

ameryka południowa boliwia zdjecia z podróży Boliwia - Cochachamba

Zacząć by chyba warto od jedzenia. No nie mamy w Polsce boliwijskich restauracji. I nie jest to przypadek. OK, zaczynamy o poranku i tu jak najbardziej godnie. Na ulice wychodzą panie w sukniach i kapeluszach i z wózkami. Ha i nie w melonikach, a w kapeluszach, bo to już nie panie Amayara jak w La Paz, a panie z plemienia Quechucha. Plemion to tu maja blisko 30, ale te dwa są główne. Jak dla mnie główna różnica to ładny kobiecy kapelusz zamiast melonika, ale mniej ekstrawagancka suknia. No i niestety panią Quechucha zdecydowanie często jerzyk hiszpański nie jest im znany, albo bardzo słabo. Bo 10% Boliwijczyków po hiszpańsku nie mówi. A następne 30% używa go jako drugiego i to nie zawsze jest on zrozumiały. Zdecydowanie nie zawsze. I takie panie z wózkami stoją dosłownie na co drugim rogu. A wózki maja dwóch rodzajów: z saltenami i z pomarańczami.

Saltena to taki rogal na ciepło, czasami na głębokim oleju zasmażony (http://bligoo.com/media/users/2/113146/images/S5000063.JPG) ale najważniejsze są jego wnętrza. A to coś kurczaka, coś ziemniaka i z 5 rodzajów warzyw. Do tego panie na wózkach maja z 5 rożnych sosów i surówki. I zdecydowanie jest to idealne jedzenie na śniadanie. I to jest tak dobre, że jem któryś dzień z kolei, a jak się rano budzę to od razu się uśmiecham jak sobie przypomnę jakie dobre śniadanie będzie. Szczególnie, że zaraz po salteni podchodzi się do drugiej pani i się wypija sok z 6 pomarańczy, które to pani wyciśnie. Wszystko świeże, bo kolo 11 to już się salteni na ulicach nie znajdzie do następnego poranka. Jak najbardziej na tak.

ameryka południowa boliwia zdjecia z podróży Boliwia - Cochachamba

No ale to jest rano. Od 12 zaczynamy mieć problemy. Tu prawie w ogóle nie ma restauracji czy jadłodajni, a za to maja niesamowita ilość różnorakich miejsc ze słodyczami. I to od najtańszych po coś a la MacDonaldy tylko z tortami i lodami. I się gnojki tym zażerają, dzień w dzień. Z tego jeszcze jest wyjście, ponieważ na targu oferują misę owoców w jogurcie i z lodami jak kto chce. A, że owoce rosną na rożnych wysokościach i maja ich zatrzęsienie, po prostu wszelkie owoce świata: truskawki, czereśnie, mango, papaja, jabłka, arbuzy, winogrona, pomarańcza itd itp. czego dusza zapragnie. To można zjeść w środku dnia.

Ale wieczorem to już porażka. Najlepsze jedzenie tutejsze to: ryz z suszonym mięsem, smażonymi bananami i jajkiem sadzonym na tym. Jak się tutejszemu powie nazwę to się po brzuchu klepie. I to jest to co dostanie się w najlepszej tutejszej boliwijskiej restauracji. No cóż nie dziwne, że wszyscy turyści jedzą pizze, hamburgery i tacos. Co do hamburgerów to swoja droga szacun, bo po pierwsze mięso i warzywa maja tak dobre ze po prostu są ultra smaczne, a do tego zawsze nawet z wózka podają je z frytkami. Dobry pomysł. No i tyle już o jedzeniu. Trochę dużo, ale co tam jest to jedna z podstawowych radości turysty.

Ale te radości nie maja się ni jak do tego co można na ulicach zobaczyć. Ok najpierw przez ta ulice trzeba przejść. A to jest cięższe niż w jakimkolwiek kraju, bo to, że nie maja tu świateł dla przechodniów, a bardzo często także pasów to jedna sprawa. Tak jest i w Azji. Ale to ze gnojki przyspieszają jak przechodzisz przez ta ulice i trąbią to już denerwujące.

Raz widziałem jak jechał sobie pickup a z tylu pani z trzema psami. Nic specjalnego, oprócz tego, że jeden pies postanowił sobie wyskoczyć tak przy 30 - 40 km na godz. Pani nie chciała mu dać wyskoczyć i złapała go za przednie łapy. Pies wisząc... chciał wskoczyć spowrotem, ale jedyne od czego mógł się odpychać to kręcące się kola samochodu.......... uuuu... aż się za głowę złapałem.

W sumie nic psu się nie stało.. ale.. grr.

Oprócz tego na ulicach, jak pisali, na rynku czy to wtorek czy środa, strajki i manifestacje. Codziennie inna ekipa. Na serio. Może tak trafiłem. Wieczorem na tym samym rynku (a w każdym mieście tak samo wyglądają tj. pośród nie najpiękniejszego miasta jest sobie placyk z palmami i na krzyż przechodzącymi uliczkami, przy tych uliczkach multum ławeczek, a na wszystkich ktoś siedzi, otoczone to kolonialnymi budynkami i kościołami - i to w każdym tutejszym, każdym mieście tak to wygląda). Zatem wieczorem na tym rynku spotykają się panowie i dyskutują o polityce. Wszystko ok, ale jak już zaczęli mówić, że Evo Morales jest za słaby żeby w ogóle zerwać z imperialistycznym kapitalizmem to zrezygnowałem z słuchania. Z drugiej strony rynku stoi pan co niby dowcipy opowiada i wszyscy go tam w grupie słuchają. Ja tam zbytnio nie mogłem posłuchać, bo zaraz dzięki panu się ze mnie śmiali. No cóż. To się idzie dalej przechodząc po drodze kolo ćmy co obie siedzi na chodniku a jest wielkości.... no jakby rozciągnąć kciuk i mały palec jak najdalej od siebie.. to taka gdzieś będzie jak wtedy dłoń.. no może u dziewczyny dłoń. Ja tam się prawie przestraszyłem. I takich pierdół mnóstwo. Na przykład jak się dojdzie do parku to siedzi tam grupa brazylijsko-argentysnko-boliwijsko-kolumbijska, która ma swoje bębenki i gra na nich... i o mój Boże, jak gra... tak, że można sobie osiąść tak na dwie godziny i po prostu słuchać na ulicy. Maja cholery wyczucie rytmu jak nikt. Z boku ktoś tam kreci ogniami a ktoś jeszcze tańczy. Niestety nie ma tu zbyt wielu studentów widocznych. Ale ogólnie to ma to wszystko potencjał.

ameryka południowa boliwia zdjecia z podróży Boliwia - Cochachamba

Hmm no trochę muszę odszczekać ostatni e-mail.. Jednak jest tu trochę Latynosów. I się trochę czuje przez to niebezpiecznie. Wieczorami na miasto wychodzą. A raczej wyjeżdżają swoimi tuningowanymi samochodami (np. z napisem need for seed most wanted - że z gry:)). Tak naprawdę dobrych knajp to tu nie widziałem i pewno dlatego więcej jeżdżą tymi samochodami niż gdziekolwiek chodzą. Przy czym ci bardziej latynowscy się z większością indiańska raczej nie utożsamia i siedzą większość czasu z tymi swoimi samochodami na osobnym osiedlu gdzie mieszkają. Osiedlu oczywiście z ładnymi domkami, ale także z wysokimi plotami i drutami kolczastymi ze znakiem uwaga wysokie napięcie. Osiedlu sporym, ale też oddalonym. Takim, że go zaraz nie znajdziesz. Tak na 3 dzień najwcześniej tam trafisz. Może i lepiej.

I od takie to jest sobie miasteczko boliwijskie. Przyduże, nic ciekawego, ale po dłuższym czasie człowiek zaczyna je lubić. Do usłyszenia.