Kolumbia: Bucamaranga - Zipaquira - Barbosa - Wenezuela - Merida

Wyjazd z Kolumbii, wjazd do Wenezueli

Siedziałem trochę na miejscu to nie pisałem. Ale, że teraz jeszcze z 5 dni będę jechał z Popielem co się pojawił, to pewno będzie co opowiadać.

kolumbia mapa Mapa naszej podróży

Ciekawostka:
Podchodzi do mnie 10-letni Kolumbijczyk. - A ty skąd jesteś? - Z Polski - Hmm..... to kolo Ukrainy? - Tak - Będziecie mieć mistrzostwa Europy w tym roku? Hmmm... Jednak rozgłosu nam trochę da ta impreza i będą wiedzieć, że jesteśmy koło Ukrainy. Heh. Z kolegą rozmawiałem jeszcze potem przez godzinę, bo nie chciał sobie pójść. I nie interesowało go, że czytam książkę. Do tego przyprowadził jeszcze kuzynkę 9-letnią. Ale powiedział mi wszystko co interesujące jest w Kolumbii. Już 10letni kocha ten swój kraj i kocha gadać. Heh.

Wyjazd z Kolumbii

Ostatni tydzień siedziałem w dwóch miejscach - Zipaquira i Bucaramanga. Obydwa trochę poza szlakiem turystycznym. I w zasadzie jest to uzasadnione. Z drugiej strony całkiem ok.

Zipaquira jest tylko z 60 km od Bogoty. I to czym się chwalą, że mają jedną z dwóch dużych kaplic w kopalni soli na świecie. Żeby było śmieszniej Wieliczkę też znają. Kaplica jak kaplica. Duża, więc nazywają ją katedrą. Tylko, że obok katedry w innej sali jest kino, a w innej jeszcze przedstawienie świateł i muzyki. Ehhh. Co za dużo to nie zdrowo. Ale w zasadzie turystów tu sporo przybywa na dzień. I wyglądają na zadowolonych. Ja tam sobie tu znalazłem bibliotekę, znowu taka jakiej w Poznaniu ciężko szukać, choć miasto ma z 150 tys ludzi. I posiedziałem w niej kilka dni. Niestety bibliotekę mi zamknęli – bo była inwentura (to się nazywa szczęście) to pojechałem dalej.

ameryka łacińska kolumbia relacja z podróży podróż Kolumbia

Miałem jechać tylko o 50 km dalej. Ale Pan w autobusie, który mi opowiedział o tym jak tu się pasie krowy i o tym ile rodzajów krów tu mają i o tym, że w ubiegłym roku były takie deszcze, że ogromną dolinę koło Zipaquira zalało - ale taka mierzona w dziesiątkach lub setkach kilometrów dolinę - i musieli wszystkie te krowy albo w góry przeprowadzić albo wyłowić te co jeszcze pływały o swoich siłach i przewieźć przez góry w inne części kraju. I mówimy tu o tysiącach krów. Huh. Czyli jednak jak tu przychodzi zima i pada, to pada. No może nie co roku - bo to były największe opady od 30 lat. Ale chyba jednak nie tylko maj i czerwiec tutaj. Raczej maj i kwiecień.

No i ten Pan mi powiedział, że mam jechać dalej do Barbosa. Że tam pięknie, tanio i w ogóle wszystko co najlepsze. W Barbosa jednak nic ciekawego. To jechałem znowu dalej do San Gil. A tam nie zdecydowałem się wysiąść, bo jakoś dziwnie spędzać dwa razy czas w tym samym miejscu i tak dojechałem do Bucamaranga.

Bucamaranga hmm śmieszne miasto. Zostawili część historyczną biedniejszym obywatelom. I na wszystkich tam uliczkach sprzedają wszystko co się da. Ci co trochę pieniędzy mają wynieśli się o 15 ulic w górę i tam stworzyli nowe centrum. Ale jakie. Turystycznie nic. Ale pod względem jakości życia. Ładne bloki, parki, restauracje, hotele, sklepy, szerokie ulice i do tego cały rok 25-30 st C. A na ulicach sprzedają takie sałatki owocowe z serem, że aż dla nich by się zostało. Ehh. No to zostałem i czekałem na Popiela. Czytając tym razem już w hamaku. Spędzając ostatnie spokojne kolumbijskie dni.

Wjazd do Wenezueli

I tu się zaczyna. Przy granicy z Wenezuelą jest całkiem spore miasto Cucuta. Na dworcu autobusowym w Cucuta nie ma nawet jednego miejsca, gdzie by sprzedawali jedzenie. Ewenement. Szczególnie, że w Kolumbii z reguły na dworcach jest dobre jedzenie. Za to na dworcu w Cucuta jest 40 kantorów wymiany walut. Każde jedno miejsce, gdzie można było wstawić sklep - jest kantorem wymiany walut. Bierze się to stąd, że w Wenezueli dają 4,3 Boliwara za dolara, no chyba, że się kupi u cinkciarzy to się dostanie 8,5. Ehh. Witamy w kolejnym komunistycznym raju.

Jak już się wybierze, gdzie wymienić te pieniądze. Co jest ważne. Bo w połowie tych miejsc pewno dają podrabiane. Tak przynajmniej mówił mi Pan, który mi wymieniał i na każdym banknocie robił stempel. Mówił, że jeżeli, któryś będzie podrobiony to mogę go wymienić. Jak się wymieni pieniądze to trzeba wybrać transport. I tu już nie ma autobusów. Nie ma motorów. Nie ma busów. Wszystkie transporty do Wenezueli - kilkadziesiąt samochodów - to taksówki. A każdy jeden samochód to największy możliwy krążownik szos z USA z lat 70-80. Każdy z nich na Wenezuelskich rejestracjach. Poobijane, poklepane. Ale jeżdżą. I maja dwie zalety. Są 6osobowe. I maja 130 litrowe baki.

A 130 litrowy bak to podstawa jak się mieszka przy granicy. W Wenezueli paliwo jest po 30 groszy (słownie trzydzieści groszy) za litr. Od takie dobro narodowe. No to Kolumbijczycy stworzyli biznes. Przewożą ludzi przez granice do pierwszego większego miasta 50km za granicą – San Cristobal. Tam tankują do pełna i wracają do Kolumbii z przekraczającymi w stronę powrotną. Tam oczywiście benzynę spuszczają z baku. I od nowa.

ameryka łacińska kolumbia wenezuela relacja z podróży podróż Wenezuela

Zabawa nie taka łatwa. W samej Wenezueli benzyna jest gratis. Ale jak coś jest gratis to są kolejki. Widzieliśmy i takie co się przez kilka przecznic miasta ciągnęły. Pewno wewnątrz kraju będą mniejsze. Ale przy granicy ludzie czekają. Nie ma też tak łatwo - maks jaki można zatankować to 100 litrów - i oczywiście samochód musi być na Wenezuelskiej rejestracji i mieć chip w szybie - który zczytuje ile tankowałeś. Oczywiście Panowie taksówkarze z Kolumbii co przewożą wjeżdżają bez kolejki. A do tego w jakiś magiczny sposób oni mogą tankować 120 litrów. I tak to zabawa trwa codziennie. Da się z tego zarobić - jednak Panowie są zrzeszeni. I podobno większość idzie do jednego Pana co tym rządzi. Już przy jakiejś granicy to widziałem.

Jednak warto użyć tego transportu do Wenezueli. No bo przejście graniczne. Hmm.. może być różnie. Ja wiem tylko tyle, że aby wjechać do Wenezueli to na granicy trzeba zdjąć gacie. Przynajmniej niektórzy mają tego pecha. Oprócz przeszukiwania panowie z granicy wywierają wszelkie inne presje, aby wyciągnąć łapówkę. Przydaje się hiszpański to się łapówki nie zapłaci. Panowie z taksówek też. Jak nie pomogą to chociaż potem tak zwrzeszczą wenezuelską policje od szczurów, że aż człowiek się zacznie miło czuć w kraju rządzonym przez policję i wojsko. Ratas, ratas, ratas.

Wjazd do Wenezueli to jeszcze kilka niespodzianek. Rzeczywiście ludzie w usługach raczej już nie są tak mili. Raczej jak nasze Panie w Społem. Do tego, trzeba zmienić czas o..... 30 min. Zatem różnica w czasie pomiędzy Polską, a Wenezuelą to 5,5 godziny. Od to pomysł nowego rządu całkiem interesujący. Prasa hmm.. pierwszy tytuł przeczytany w prasie : Populizm, a Demokracja - wychwalający populizm jako Ameryko-Łacińską formę demokracji. Będzie ciekawie. I tak powiem szczerze, że na koniec dnia to nie do końca chyba się tu czuliśmy dobrze. Jak do tego dodać, że o 7:30 zamknęli wszystkie miejsca, gdzie można jeść. To w ogóle byliśmy źli - a jesteśmy w Merida podobno turystycznym mieście..... No to wyjście jest jedno...

ameryka łacińska kolumbia relacja z podróży podróż Kolumbia

Poszliśmy z Popielem na browara. Zaraz ktoś się doczepił, że mu wziąłem krzesło. No cóż..... przy czym.... przy czym.... zaraz ten ktoś zaczął jednak z nami gadać. Zaczął wreszcie się ktoś uśmiechać. I gadać i gadać i gadać. Po kilku piwach okazało się, że ten 43 letni facet jest tutejszym Indiana Jonsem i Bear Gryllem w jednym. Do tego jest ochlejem i gawędziarzem. Od 26 lat prowadzi wycieczki na sawanny. Pokazywał oczywiście miejsca pogryzione przez piranie. Pokazywał też dość potężny ślad po zębach aligatora. Tony - bo tak miał na imię - niby wymyślił cały biznes wycieczek na tutejsze sawanny - los llanos. W miejsce, gdzie oprócz kapibar i mrówkojadów jest od cholery i ciut ciut aligatorów, kajmanów, ptaków, termitów itd itp. Mówi, że kiedyś łapał krokodyle na hak - jak na lasso - żeby pokazać turystom. Ale jednemu krokodylowi źle się wbił hak i wypłynął mu mózg. No to turyści nie byli zadowoleni. No to wymyślił inny sposób specjalnymi widłami. No to po kilku latach niestety jednemu wybił oko. W tej chwili wszyscy tu używają wideł. Ale Tony czuje się winny. Dlatego łapie 2,5 metrowe kajmany rękoma. Pół baru to potwierdziło. Jego blizny też. Cholera.. facet historii o terminach, kukułkach, orłach i innych miał tysiąc. Potem oczywiście jakiś Holender - jego znajomy co się przysiadł zaczął przypominać też jego kolejnych 1000 historii o kobietach. Ale pomijając to - samouk co o naturze wie tysiąc rzeczy... Bohaterowie z telewizji to się mogą chować. I to tak naprawdę.

Ehh.. no wyjazd na sawannę nam prawie sprzedał. Prawie, bo jednak Popiel musi uciekać, a ja bylem rok temu. Może jeszcze tu wrócę. Na razie będziemy jechać dalej. Co jak co zapowiada się ciekawie w tej Wenezueli. Że tak powiem - nietuzinkowo.

Hej